Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi AdAmUsO z miasteczka Katowice. Mam przejechane 66677.37 kilometrów w tym 12733.50 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 21.57 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy AdAmUsO.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 67.80km
  • Teren 50.00km
  • Czas 04:49
  • VAVG 14.08km/h
  • HRmax 169 ( 93%)
  • HRavg 154 ( 85%)
  • Kalorie 5291kcal
  • Podjazdy 2376m
  • Sprzęt taczkens
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powerade Volvo MTB Marathon - Karpacz 2013

Sobota, 15 czerwca 2013 · dodano: 18.06.2013 | Komentarze 5

po etapówce wziąłem sobie luźno temat Karpacza bo trochę za bardzo się po trophy wyluzowałem ;P no ale jechać trzeba, żeby trochę techniki liznąć, na razie idzie mi ta nauka jak po grudzie.

Przed startem już jechałem na malkontenta, powodem była temperatura, w taką pogodę to ja lubię pod parasolkiem z zimnym jasnym, a nie kicać jak koziołek po kamerdolcach.

Przywitałem się ziomalami, zrobiłem krótką rozgrzewkę i stanąłem w sektorze, już po tętnie wiedziałem że to nie mój dzień.

Asfaltowy początek pozwolił zrobić trochę luzu przed pierwszym technicznym zjazdem, pokręciłem trochę większą kadencją niż zwykle, jadąc 100-200m za Sleciem i Arturem.

Nawet szybko poszło



wpadając w teren z asfaltu miałem trochę miejsca z tyłu i przodu żeby spokojnie ogarnąć zjeździk.



Po kilku chwilach widzę na poboczu Artura, chyba kapeć - co za lipa, pechulec już na początku wyścigu :(

Na dole łapię Slecia który wyglądał jakby miał się zaraz obalić, twierdzi że kiepsko się czuje i rozważa możliwość wycofania się z wyścigu, faktycznie kiepsko wyglądał :(

No to zrobiła się wielka kapa gumisiów, dwóch odpadło, czterech zostało, a gdzie tam koniec wyścigu ? generalka teamowa zagrożona.

Na szczęście Piotr się ogarnął, dojechał do nas jeszcze Tomek i zaczęły się pierwsze kamerdolce, telepie się za chłopakami ale kiepsko to idzie, odjeżdżają, po chwili widzę jak Tomek schodzi z roweru, urwany hak ... na szczęście ma zapas ale trochę czasu straci na wymiance.

Toczę się dalej, rok temu na bujaku było lepiej niż teraz na taczce, na moje szczęście oesy nie trwają zbyt długo więc można lamić bez utraty kilkunastu pozycji po zejściu z bika.

Tu się stoczyć, tam się odepchnąć, byle do przodu, jakoś pewniej się jednak czuję w Beskidach ;)







Pod koniec tego zjazdu zobaczyłem Filipa który siedział na kamieniu i trzymał się za ramie, ten widok ostudził do końca mój zjazdowy zapał, Fil to przecież znakomity zjazdowiec ale w takim terenie wystarczy jeden błąd i sezon skończony :[


Na szczęście zrobiło się łatwiej i nawet ja dawałem miejscami radę, przynajmniej do chwili gdy próbowałem pokonać próg na stromym, błotnym zjeździku, za progiem okazało się trochę grząsko i była kepa w krzaczory, jakoś niefartownie upadłem i zwichąłem mały palec w lewej ręce, napierdziela mnie do teraz, no ale mógł się przecież złamać, to by było dopiero kiepsko ;P

Były też słoneczne podjazdy ;P



i błotniste zjazdy



Noga do 3h jakoś kręciła, dojechałem do Brzózki seniora, któremu też dzisiaj nie szło na zjazdach, ale w górę jechał jak czołg i w końcu odjechał.

Najgorszy dla mnie fragment to zjazd z dwóch mostów, tam w ogóle sobie nie radziłem, nie wiem ile razy spadłem tam z bika, tam nastąpiła eskalacja flustracji, kurwowałem sobie cały ten odcinek, zły na siebie, że nie potrafię paru kamyków płynnie przejechać :/

Czas płynął, sił ubywało, tętno nie spadało, znudziłem się rzeźbieniem po tej trasie, odechciało mnie się jechać, zatrzymałem się nawet na bufecie, nażreć się owoców i łyknąć żela darmoszkę. Śledzik mnie dopadł z Kamilem nawet nie próbowałem powalczyć żeby pojechać z nimi, zaczął się asfaltowy podjazd w kierunku Chomontowej, masakra jakaś ! przepychałem z nogi na nogę, było mi tak ciepło że chciałem się wrypać do strumyka ... pewnie woda była przyjemnie chłodna.

Ocknąłem się na zjeździe łącznikiem do autostrady na Chomontową, nawet fajny koncek ale i tak sporo z buta, na końcu mijam wkurwionego Slecia jak wkładał dętkacza w oponę.

Szutrem było już nieco lepiej podjeżdżać niż asfaltem, chwilowo odżyłem.

Żeby nie było sielanki w końcówce to zaczęły łapać mnie kurcze w udach, o dziwo nie zrzuciły mnie z bika, trochę z nimi powalczyłem, tłukąc je piąchą i odpuściły ;)

Na koniec pierdolnąłem w drzewo





i pojechałem na browar ... tz najpierw na metę a potem na browar :)



pikaczu

official time 04:56:04
open 40/131 M3 17/49

za rok przyjeżdżam do Karpacza i obiecuję że będę się dobrze bawił :P


Komentarze
RafalCSC
| 19:59 piątek, 28 czerwca 2013 | linkuj takie małe kamyczki a Ty schodzisz buuuuuuuuuuuuu :) dajesz czadu!!!
JPbike
| 21:28 czwartek, 20 czerwca 2013 | linkuj Witajcie w klubie ! Też o to samo drzewo się przywaliłem :) Trzeba za to browara łyknąć ;)
AdAmUsO
| 18:29 środa, 19 czerwca 2013 | linkuj Mariusz, nie panuję nad tym, sam nie wiem dlaczego ciągle suszę zęby ;) ... strata się ciągle zmniejsza ;) muszę brać się do roboty bo znów mnie dopadniesz w Istebnej.
Marek, po fotach stwierdzam że "przytulaków" nie było zbyt wielu :P
Marc
| 06:28 środa, 19 czerwca 2013 | linkuj To drzewo to ponoć ulubieniec bikerów, prawie każdy się do niego przytulał :P (wraz ze mną)
klosiu
| 20:17 wtorek, 18 czerwca 2013 | linkuj Ważne że na wszystkich fotach uśmiech ;)
Faktycznie, tylko 27 minut straty miałem - aż się podbudowałem ;). Browary po tym maratonie były niezbędne :).
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa ktnie
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]

stat4u