Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi AdAmUsO z miasteczka Katowice. Mam przejechane 66677.37 kilometrów w tym 12733.50 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 21.57 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy AdAmUsO.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Wyścigi SCS OSOZ Racing Team

Dystans całkowity:5392.46 km (w terenie 4159.00 km; 77.13%)
Czas w ruchu:357:20
Średnia prędkość:15.89 km/h
Maksymalna prędkość:67.75 km/h
Suma podjazdów:117454 m
Maks. tętno maksymalne:195 (102 %)
Maks. tętno średnie:169 (93 %)
Suma kalorii:285192 kcal
Liczba aktywności:82
Średnio na aktywność:69.13 km i 4h 21m
Więcej statystyk
  • DST 77.30km
  • Teren 70.00km
  • Czas 05:12
  • VAVG 14.87km/h
  • HRmax 172 ( 95%)
  • HRavg 156 ( 86%)
  • Kalorie 5536kcal
  • Podjazdy 2848m
  • Sprzęt "S"kładak bujak
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powerade Garmin MTB Marathon - Wałbrzych 2012

Sobota, 19 maja 2012 · dodano: 22.05.2012 | Komentarze 4

Pierwszy raz udało się przejechać giga w górach bez poważniejszego zgona i praktycznie bez kurczów :)
oj długo na to czekałem ;)

Początek mało szczęśliwy dla Artura, łapie kapcia na 15 minut przed startem, przeszedł na UST i od razu zonk, ale mleko, na szczęście, dało radę.

Tym razem zdążyłem do sektora choć trzeba przyznać że było tłoczno.

Start spokojny, po wyjeździe w teren tumany kurzu na kurwidołkach, pulsio działa więc kontroluję próg RCP.

Na pierwszym podjeździe zaczynam powolutku wyprzedzać, dojeżdżam do Slecia i staram się trzymać koło, pod górę Piotr mi jednak odjeżdża, odpuszczam, jadę na progu i nie chce przegiąć pałki.

Wjeżdżamy razem w tunel, zabawa przednia do czasu jak prawie zaliczam OTB, to był chyba jedyny kamień w całym tunelu ... utrzymałem się w siodle ;) W końcówce już totalnie straciłem orientację, choć było szeroko to miałem obawy czy nie zaliczę ściany, na szczęście udało się dotrzeć w całości do światełka ;)

Slecia zatrzymuje jakiś badyl w przerzutce, pewnie nic poważnego więc jadę dalej, nie oglądałem się za siebie ale miałem nadzieję że za chwilkę pojedziemy dalej razem. Niestety to nie był szczęśliwy dzień dla OSOZ'u okazało się że Piotr rozcina oponę, zalicza trzy kapcie i rozwala hampla, dociera jednak do mety ... szacun ziom !

W połowie dystansu zarzucam magnez i po godzinie jeszcze raz poprawiam, pilnuję żarcia, ale lekko przesadzam z częstotliwością i po kolejnej porcji żelu nieco mnie zmuliło ;)

Sporo spacerowałem, nawet poza oczywistymi fragmentami :/

Na zjazdach też nie było miodu, strome ścianki z luźnym podłożem mnie przerosły, ledwo się po tym stoczyłem z buta, zdecydowanie nie mój skill ;)

Za to pod górę szedłem jak dzik ;P ... no dobra, jak dzik to jechał Tomek Jajonek po awarii ;)

Jak miałem już powolutku dość to zamigał mi w oddali OSOZ'owy koszul, przez dłuugie kilometry goniłem "króliczka" w końcu na podjeździe doganiam Artura, widać że to nie jego dzień :(

Gdy trasa połączyła się z dystansem mega odblokowało mi zawory i zacząłem pogoń za zawodnikami Venutto którzy wyprzedzili mnie dawno temu ale na długich podjazdach widziałem ich czerwone koszulki.

Na zjeździe dostrzegam Jacka z teamu jak zmienia laczka, czy ja już pisałem że to nie jest dzień OSOZ'u ?

Byłem już bardzo blisko Jarka P. z Venutto ale zaczął się 4 kilometrowy singiel na który wjechałem za kilkoma zawodnikami, było wąsko i niebezpiecznie więc nie chciałem wprowadzać zamieszania i cierpliwie jechałem w sznureczku. Nie spodziewałem się że ten singiel jest tak długi :/ zacząłem powoli tracić cierpliwość, do tego zacząłem stygnąć i pojawiły się kurcze.

Paweł z Bikelifa mnie pocieszył, jak go mijałem, stwierdził, że singiel zaraz się skończy.

Fucktycznie, tak było ;) na kilometr przed metą udaje się dojechać do Jarka ale przegrywam na kresce.

Dojeżdżam zadowolony że udało się, po raz pierwszy w górach, równo przejechać maraton, człowiek uczy się całe życie ;)

czas
05:12:15
miejsce open 43 / M3 18 - życiówka ;P

tak se pikałem


a tak szurałem z buta


Teraz odpoczynek i w przyszłym tygodniu BPS przed Trophy oj będzie boleć ... byle przetrwać do 07.06 ;)

  • DST 78.40km
  • Teren 75.00km
  • Czas 04:51
  • VAVG 16.16km/h
  • Kalorie 4429kcal
  • Sprzęt "S"kładak bujak
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powerade Garmin MTB Marathon - Złoty Stok 2012

Sobota, 5 maja 2012 · dodano: 13.05.2012 | Komentarze 6

czyli jazda na jeden pitstop...

Pogoda zapowiadała się deszczowa ale na miejscu okazuję się że pięknie świeci słonko. Założyłem już do bujaka opony Speca-Captain control tym razem w rozmiarze 2.2 docelowo pod Trophy, nie będę kombinował z przekładkami i babraniem się w mleku. Jeszcze nie jeździłem na tak szerokich kapciach, wrażenia bardzo pozytywne :)
Docieramy do Złotego Stoku dość późno co powoduje dodatkowy, przedstartowy, stresik. Skończyło się na tym że zacząłem się przebierać na 15 minut przed startem, na rozgrzewkę nie było szans ... na miejsce w sektorze, szanse były znikome.
Gdy ja się przebieram, Olo pomaga mi rozpakować żele z zatyczek, chowam koksy do kieszonek i jestem gotowy do boju, 10 minut do startu, nie ma źle ;)

Próbuję dostać się na start skrótem przez parking...schody, nie znam drogi, Greg też nie, decydujemy się na okrężną drogę, czas ucieka.

Jedziemy parę minut, nerwowo spoglądam na zegarek ... jednak zdążymy :]

Wjeżdżamy od tylca, zastanawiam się czy sektory jeszcze otwarte, chwila zawachania i słyszę jak Marek przez mikrofon prosi obsługę o zamknięcie sektorów...after birds ;)

Tutaj też jest fajnie, jest Greg, jest Bresiu, jest Bartek ... stoimy w drugim rzędzie ... od tyłu, na starcie niewiele ponad 160 osób, nie będzie źle, martwił mnie tylko troszkę początkowy fragment z kamieniami, że się zrobi buła i będzie głupia strata czasowa już na początku.

Na szybko obmyślam strategię na wyścig, skoro zaczynam z tyłu peletonu to nie ma sensu się szarpać od początku, w końcu to Giga, decyzja - nie przekraczać progu RCP.

Odliczanie końcowe i ruszamy, trzymam się Grega ale po chwili ziomkowi zaplątuje się jakiś badyl i musi stanąć. Jedziemy spokojnie, charty z przodu, tutaj nikt nerwowo nie wyprzedza, sznureczek się ustawia, każdy znajduje swoje miejsce i wdrapujemy się powolutku na pierwszy, długi podjazd.

Po chwili widzę przy trasie Wojtka M. jak grzebie przy łańcuchu, nie dziwie się że jest wkurwiony, kto by nie był, zonk po 2km ścigania...taki sport.

Powolutku przesuwam się do przodu, pilnując tętna, kadencja trochę nisko ale na to nic nie poradzę, nie będę jechał tego z młynka ;)

Coraz więcej znajomych się pojawia, witamy się ale żadnej gaduły nie spotykam, każdy oszczędza oddech.

Zaczyna szwankować mi pulsak, ostatnio wymieniałem w pasku baterię i spierdoliłem sprawę, mam nauczkę żeby nie poprawiać niczego po chińczykach bo żeby działać poprawnie, musi być spitolone ;P (naprostowałem tylko troszkę blaszkę bo była krzywa ;) a tak krzywa miała być) ... plan zaczął się sypać.
Nerwowo poprawiałem pasek licząc że go źle ułożyłem, zresetowałem pulasaka ... nadal dupa zbita ... a na windowsa zawsze działa ;P

Pogodziłem się z tym faktem i jechałem sobie dalej z tętnem 226 ;) ... widać, jest forma !!! ;P

Doganiam zawodnika z zaprzyjaźnionego Goggle Pro Active Eyewear :) nie rozpoznaję ale na pewno ktoś z BS :) zagaduję o Klosia... słyszę w odpowiedzi "Klosiu twierdzi że nie ma formy ale pewnie już go dzisiaj nie zobaczymy" ... przyznaję koledze rację :) ... ktoś mnie pogania "dajesz Adam" nie rozpoznaję i przez zaskoczenie nie odpowiadam...przyznać się bez bicia, kto to był ?!

Podjazd ma się ku końcowi więc szykuję sobie trochę miejsca przed pierwszym zjazdem, z tyłu luźno z przodu odpuszczam trochę zawodnika z przodu ... opony lepią się do zola, kontrola jest, udaje się zjechać choć miałem trochę obaw o "czucie" roweru po tak długiej przerwie w jeżdżeniu po górach. Widać że w parku i na trenażerze też się da zrobić technikę ;P

Pierwsze koty za płoty, walcujemy dalej, po kolejnym zjeździe widzę Jarka i Jacka, mają jakiś problem techniczny, pytam czy potrzebują pomocy ale Jarek woła żebym śmigał bo dadzą sobie radę. Jacek to doskonały mechanik więc jestem spokojny i jadę dalej. Doganiam kolejne osoby, po przejeździe przez pierwszy pomiar czasu, zawodnik przede mną pyta, które miejsce ? Vena odpowiada że 90 któreś ... chwila konsternacji, ile wystartowało ludzi ?? ... nie jest dobrze ;)

Na pierwszym bufecie mijam sporą grupkę zawodników, nie zatrzymuje się bo bak jeszcze pełny. Na krętym podjeździe widzę Mariusza, kiwam do niego ale chyba mnie nie widział...kawałek zjazdu i skręt w singiel, jestem tuż za Justyną Frączek i za Klosiem, jest wąsko więc jedziemy spokojnie w sznurku. Wyjeżdżamy na szeroki szuter, tutaj witam się z Klosiem i doganiam Maniusia z PTR ... ładnie jedzie ale na podjeździe odjeżdżam, na zjeździe Maniek mnie dogania ... i tak kilka razy ;)

Robi się trochę nudno, łatwo technicznie, pustawo ... pilnuję ciągle picia i jedzenia, średnio co 30 minut wrzucam coś na ruszt... NADEJSZŁA pora na mordoklejka z Nutrenda, no i mnie pokarało ... wyszarpał mi plombę z zęba o_O ;) co za dziadostwo.

Doganiam Ulę z PTU Eclipse BikeTires.pl ... no to nie jest źle, nie miała dla mnie litości w zeszłym sezonie i za każdym razem mnie objeżdżała ... ma silną nogę dziewczyna! wyprzedzam ją na początku technicznego podjazdu bo wybrała złą drogę przejazdu ale robi się stromo i tempo siada ... młynkujemy, wkurwiam się jak jadę tak wolno że z buta będzie szybciej, zsiadam żeby oszczędzić trochę łydki. Tracę kilka pozycji ale po dotarciu na górkę szybko odrabiam stratę, nie było to głupie, trochę sił zaoszczędziłem w ten sposób.

Kolejny nudny szutrowy podjazd, tutaj kiepsko mi poszło ... grupka, w tym Ula odjechali mi na kilkaset metrów. Długie, łatwe podjazdy nigdy nie były moją mocną stroną, trzeba nad tym popracować.

Trzeci bufet, tym razem nie mam wyjścia, camel wyschnął a w bidonie też widać dno. Tankuję wodę do plecaka i powera do bidonu, zjadam kilka kawałków pomarańczy i garść moreli, zaraz przypomniał mi się Slecik i jego "przygoda" z morelami ... zaryzykowałem ;)

Żar leje się z nieba, zaczyna się dołująca łączka która nie ma końca ;) doganiam Krzycha z teamu, skarży się na kurcze i wali z buta, mam ochotę zrobić to samo ale walczę bo widzę Ulę i nie tracę dystansu. Każdy podjazd kiedyś się kończy, nawet kurewska łączka...jak zaczęło się technicznie to zaczęło mi się lepiej jechać i złapałem koło Uli. Czaiłem się aż do zjazdu z Borówkowej, przed wjazdem wyprzedzam i pierwszy wjeżdżam w singiel. Jedzie się dobrze, aż do momentu kawałka z kamolami gdzie się blokuję na chwilkę, spinam za mocno udo i łapie mnie pierwszy kurcz. Jestem zdziwiony że tak późno ;P

Szybko przechodzi więc jadę dalej, pojawiają się zawodnicy z dystansu mega, blokuje się za kimś ale nie ma miejsca na wyprzedzanie, nawet nie próbuję świrować z jakąś nerwową gadką o jakieś wolnej drodze bo miszczu dh qwa jedzie ;P każdy ma prawo do frajdy ze zjazdu a że trochę wolniej niż inni ... te kilkanaście sekund nie zrobi mi różnicy.

Ostatni bufet, mijam ... podjazd, robi się stromo, pamiętam z opisu że będzie ostra sztajfa ... chyba na tą myśl złapały mnie kurcze w obu nogach ... "nie teraz kurwa !!!" się wydobyło z paszczy ... chyba nikt nie słyszał ;P Zrzuci z bika? czy nie zrzuci? nie ściepło ale bolało. Doganiam Lucynę, Maćka i Sławka, błagam o magnez ;) bezskutecznie. Kawałek jadę, kawałek prowadzę ... na najbardziej stromym kawałku już nie daję rady i butuję ... nie zasłużę na bro od GG w Wałbrzychu :/ ... trudno.

Końcowy zjazd do mety, kicamy przez obalony pień i walcujemy w dół, jedziemy w 4, patrze po naklejkach ...czerwono.
Naciskam mocniej po pedałach, blat z przodu ale z tyłu na 16 zębów żeby kurcz nie poprawił ... kadencja ze 110 ale udaje się zyskać kilka metrów...3km do mety, prawie prostuje zakręt ale udaje się wyprowadzić po krawędzi ... 1km do mety, trudności na trasie, jakiś zawodnik blokuje mi drogę przejazdu, nerwowe szukanie klamki hamulcowej ale udaje się minąć na pełnej prędkości, tracę siły trochę zwalniam i nerwowo oglądam się za siebie licząc że mam na kole całą trójkę ... zdziwiłem się jak zobaczyłem pustkę ... spokojnie obrabiam szykanę i wjeżdżam szczęśliwy na metę.



04:50:32 - tyle zajęło mi przejechanie tej trasy
miejsca to 57 open i 25 w M3


mój wypasiony wykres z polara ;P

  • DST 110.70km
  • Teren 105.00km
  • Czas 04:40
  • VAVG 23.72km/h
  • HRmax 176 ( 97%)
  • HRavg 156 ( 86%)
  • Kalorie 4977kcal
  • Podjazdy 912m
  • Sprzęt "S"kładak bujak
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powerade Garmin MTB Marathon - Murowana Goślina 2012

Niedziela, 15 kwietnia 2012 · dodano: 17.04.2012 | Komentarze 8

Nooo i jakoś poszło ;)

Cały tydzień przedstartowy zastanawiałem się czy mnie pozamiata choróbsko czy nie, aplikowałem aspiryn + rutinacee + tymsal i jakoś udało uniknąć anginowego zgona.

Pogoda tradycyjnie golonkowa w sumie to lubię takie warunki, chyba jakiś eknięty jestem ;) bujak za to nie był zbyt zadowolony co raczył okazywać po każdej większej „piaskownicy” wkurwiającym chrobotaniem łańcucha, ale był dzielny do samego końca i dowiózł mój zad do mety. Spec to spec ;P

Start dystansu giga o nietypowej godzinie - 10:45 po 15 minutach ruszają charty z mega … trzeba szybko uciekać ;)

Przed startem witamy się ze znajomymi i ustawiamy się w sektorach, po zeszłorocznym dramacie ostał mnie się ino czwarty, zawsze to lepiej niż bez sektora … zysk ze dwa rzędy bikerów, w Murowanej może to oznaczać że pojedziesz w TGV albo będziesz się telepał przez 110kaemów w Regio, trochę smutna ta druga perspektywa.

Fotka, odliczanko i jazda!

Miałem przegląd peletonu od tylca, wypatrywałem OSOZ-owych koszul, tłoczno, więc nie ma mowy o bezpiecznym zyskaniu pozycji. Po zjeździe w szuter od razu idzie zaciąg z czuba i peleton się dzieli … dostałem bilet w Regio ;) pięknie qrwa !!!

Nie ma co jęczeć, trzeba napierać. Dojeżdżam do Jacka (JPbike) ale widzę że jedzie spokojnie, wtf?? Trochę zgłupiałem bo Jaca zawsze ostro napiera od początku, trasa jest zmieniona, może zaraz zacznie się zwężenie? i nie warto się wypstrykać na początku ? rydzykować czy nie ? … napieram

Tętno na czerwonym i gonię króliczka, ledwo dojechałem ogon a po zakręcie znów zaciąg i zostaję kilka metrów :/ no i tak kilka razy, na szczęście robi się wąsko więc grupa zwalnia. Grzecznie jedziemy, trzeba przyznać że fajnie była zrobiona ta pętelka nad Wartą, zabawa przednia, ale jakoś tętno nie spada … mam w zasięgu wzroku Piotra, Tomka i Krzyśka z teamu.

se jade


czasem se biegne … z wywalonym jęzorem ;)


jadę też z Fabianem Cancellara przebranym za Drogbasa ;)



Nie jest lekko

Dojeżdżam do mojej ekipy, Tomek trochę zostaje, Piotr napiera, Krzychu odjechał w siną dal …

Znów wożę się na kole i prawie daję się urwać ale Jarek zmotywował mnie żebym nie pękał i cisnął … hanys nie pęka ;) … dospawałem się po raz kolejny lol

Tyle pamiętam z pętli mini

Bufet … Jarek się zatrzymuje, ja śmigam za Piotrem.

Kuwetka środkiem, trochę walki z piachem, szykana przez tory i … znów trzeba gonić.

Slec trzyma się czuba ja tradycyjnie ogona, trafił się jakiś niewielki podjazd na którym zostaję kilkanaście metrów … dobra … i tak długo wytrzymałem ;)

Na moje szczęcie jakiś zawodnik, który zatrzymał się wcześniej na bufecie mocno napierał więc złapałem koło i wspólnymi siłami dołączyliśmy do grupki.

Tempo trochę siadło, a ja trochę odżyłem ;) w oddali widać żółty koszul … Piotr od razu podkręca obroty, ja zostaje, ale Slec czeka na mnie. Po krótkich zmianach doganiamy Jacka, ziomek woła żeby wsiadał do naszego cugu, nie oglądam się za siebie więc nie wiem czy wsiadł czy nie. W oddali znowu żółto, Krzychu i Arturro :) … Slecik znów goni i dojeżdżamy do ich grupki … jestem w szoku że tu jestem ;P ... moje szczęście nie trwało jednak długo.

Przyszedł niespodziewanie i boleśnie … jebany kurcz lewego uda !! ściepnął mnie z rumaka, wkurw maksymalny.
Konduktor wyjebał mnie z pociągu za jazdę na gapę!!! to taka kara za wożenie się na kole ;P

Chwilę postałem, zarzuciłem magneza … jakiś zawodnik z rozciętą oponą (nie zapamiętałem numerka) wracał na bufet, zaproponował mi napój ze swojego bidonu bo jemu się już nie przyda … początkowo odmówiłem ale po chwili zastanowienia z wielką chęcią przyjąłem pomoc, WIELKIE thx !! (dzięki temu, odrobiłem kilka sekund, nie musząc zatrzymywać się na żadnym bufecie)

Skończyło się rumakowanie, przełączyłem się w tryb eco, średnia tarcza + kadencja >90 i byle do przodu.

Dziewiczą Górę obrobiłem z buta, dogonił mnie po raz kolejny Drogbas, przywitałem się z Wojtasem który pomógł mi trochę szybciej się przemieścić ;) bo pędził po bidon dla ziomka.

No i tak … czekała mnie 60km agonia w cierpieniu i samotności, lipa. No ale dojechać trzeba, nie wiem w którym miejscu peletonu jestem, kręcę jednak dość żwawo uważając żeby kurcz nie powrócił. Widzę Krzycha w oddali ale jedziemy w podobnym tempie. Jarek z Markiem Dudkiewiczem mnie mijają, nie dałem rady się z nimi zabrać ale nie tracę zbyt szybko dystansu więc tempo nie jest tragiczne.

Widzę paru kibiców, ktoś pstryka fotkę i słyszę swoje imię … albo się przesłyszałem, w każdym bądź razie nie zareagowałem a to Paweł się czaił z aparatem zamiast startować w lokalnym wyścigu ;) dzięki za fotkę !!



Krzysiek zabiera się z Jarkiem ale po paru kilosach odpuszcza, zaczynam powolutku go dojeżdżać. Doganiając zioma spytałem czy ma wolne miejsce na kole ;) nie było mu do śmiechu bo wcześniej poobijał się o jakieś drzewo :( … zaproponowałem że dopóki dam radę to pojadę z przodu.

Daleko nie ujechaliśmy, wyprzedziło nas kilku kolarzy, początkowo odpuściłem ale stwierdziłem że trzeba jeszcze trochę sił wykrzesać i podpiąć się chociaż na parę kilometrów. Nie trwało to długo, Krzysiek odpuścił, ja zostałem jeszcze na trochę, ale też odpadłem.

Z przodu pusto … z tyłu pusto … miałem czas przegrzebać zawartość kieszonek, namierzyłem batonika mordkokleja z nutrenda którego dobre 10 minut próbowałem połknąć … nie jest to takie proste jakby się wydawało ;)

Miałem tak zmarznięte ręce że nie potrafiłem zmieniać przerzutek...znalazłem rozwiązanie ;) prawym kciukiem obsługiwałem lewą manetkę, a prawą manetkę, lewym.

Naładowałem aku i można było kulać się dalej, zaczęli mnie wyprzedzać kolejni zawodnicy, pierwszą grupkę odpuściłem … do kolejniej się doczepiłem na wreda :P
Kamil Marczak, Marcin Wichłacz i Norbert Chajewski, dwóch pomarańczowych i dwóch żółtych … Kamil stwierdził że będziemy się ciąć na finiszu... taaaaa ja się będę ciął zaraz pod drzewem z kolejnym kurczem ;) ale walczę do końca … Marcin i Norbert odjeżdżają a ja z Kamilem trochę się tasujemy, przed kuwetą jednak mi odjeżdża i na mecie tracę 20 sekund.

04h:39m:45s
Tyle czasu spędziłem na trasie co dało mi 54 miejsce open i 28 w M3 to mój najlepszy wynik w Murowanej, jechałem tu trzeci raz.

Po ogarnięciu przyjechaliśmy jeszcze na tombolę ale nie mieliśmy szczęścia w losowaniu, za to można było trochę pogadać ze znajomymi Krzysiu, Jacek, Zbyszek … pozdrawiam i do zobaczenia w Złotym Stoku.

tak pikałem


ps.Za mało jadłem i piłem na trasie, muszę tego bardzo pilnować bo góry nie wybaczają takich błędów, trenimy dalej bo teraz już lżej nie będzie.

  • DST 75.06km
  • Teren 65.00km
  • Czas 05:47
  • VAVG 12.98km/h
  • HRmax 176 ( 92%)
  • HRavg 153 ( 80%)
  • Kalorie 5544kcal
  • Podjazdy 2578m
  • Sprzęt "S"kładak bujak
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powerade Suzuki MTB Marathon - Istebna 2011

Sobota, 24 września 2011 · dodano: 04.10.2011 | Komentarze 0

mój debiut maratonowy w 2009r. był właśnie na giga w Istebnej - najłatwiejszej drogi to sobie może nie wybrałem, ale tak już mam z natury, lubię jak jest ostro ;P... historia lubi zatoczyć krąg :/ w zeszłym roku nie mogłem wystartować z powodu kontuzji w tym roku prócz wielkiej niemocy, męczyło mnie dodatkowo przeziębienie... ale o dziwo przed startem czułem się całkiem dobrze...

rozgrzewka o 6:40 ... musiałem dojechać na miejsce zbiórki (20 minut)

W drodze do Istebnej prawie zlałem się w gacie, na szczęście Greg się zlitował i dał mi szansę na ulżenie pęcherzowi (a już widziałem na żółto)

Słonko świeci ale w lesie pizga, po przejechaniu kawałka trasy decyduję się na termoaktywnego craft'a pro zero extreme (w Zabierzowie gdzie wszyscy dygotali, sprawdziło się w 100%) + teamowy koszul z krótkim rękawem.

Na starcie humory dopisują, rozmawiamy sobie z Mariuszem i Pawłem, szukam wzrokiem Grega...ni ma go :/ pewnie czai się gdzieś dalej.



Marek odlicza minutę do startu, przy stadionie widzę Grega, wtf ? okazało się że ziom zapomniał przymocować numerka i walczył z czasem, taki nowoczesny rodzaj rozgrzewki ;) na szczęście zdążył.

no to jedziemy



Tradycyjnie początek asfaltem, trasę znam doskonale, wiem co mnie czeka ... szkoda ;P bo lubię niespodzianki.



Prędkość spada, tętno rośnie, zaczyna się ... Greg dojeżdża i opowiada o kłopocikach przed startem, po chwili wyprzedza i jedzie jak wariot ;) jestem w małym szoku bo raczej zaczyna ścigi spokojniej.

Pierwsza górka jakoś weszła, już odczuwam skutki złego ubioru, gotuje się! :/

Pierwszy zjazd w tłoku, mam problem z lewą manetką, coś się zablokowało i nie dało się wrzucić na blata, w dół się da ale w górę już nie ... xtr ;) ... sprawdzam czy linka się nie zaklinowała ale była w porządku, na szczęście trochę potrzęsło na trasie i się samo odblokowało.

Do pierwszego bufetu szybko zleciało, złapałem kubek z poweradem i pojechałem dalej, w końcówce dystansu mini, na stromym podjeździe już dymałem z laćka, dopiero 18km a ja mam już dość :/ będzie bolało ...

Przed Ochodzitą wciągam batonika, na początku podjazdu po płytach znów problem z manetką, muszę się zatrzymać i poprawić łańcuch, mija mnie Klosiu.

Na podjeździe kibice częstują piwkiem



a może by tu już zostać ?? pomyślałem...gupi, pojechałem dalej :P

Zrobiło się trochę luźnie więc początkowo zjazd z Ochodzitej dość sprawnie i szybko, na tyle gibko że prawie wypadłem z trasy, na szczęście udało się wymanewrować w ostatnim momencie. Na końcu zjazdu dojechałem do Mariusza i kolejny podjazd zaczynamy wspólnie, jest mi tak gorąco że decyduje się na postój, zlałem z trasy i zacząłem się przebierać, wylatały mi batoniki z koszulki, zanim pozbierałem to już mnie parę osób minęło...to był moment, ubieram koszulkę, zakładam plecak, biorę bika a tu mnie coś zwisa ;)... taaaa to też ;P ... ale większym problemem były szelki z gaci których nie założyłem ... no i musiałem znów się rozbierać, kolejne kilka osób odjechało.

Jak się w końcu pozbierałem to dojechał do mnie Piotrek B. chwilę pogadaliśmy, przy okazji umówiłem się z nim na wymianę łożyska ślizgowego w bębenku, jak się człowiek ledwie toczy to na maratonie można wiele rzeczy załatwić ;)

Wpakowałem się w jedyną kałużę na maratonie a że była dość konkretna to cały się uświniłem.

Szybki odcinek po łąkach, bez przygód, na muldach wolniej bo jechałem w chmurze kurzu.

Kolejny podjazd, znów Klosiu, tym razem z rozjebanym kolanem, auć ... sieka się leje ... wyjątkowo mój zestaw pierwszej pomocy zostawiłem w torbie więc nie mogłem pomóc, ale Mario to twardy to zawodnik.
Dogonił nas Maciej, zmotywował Klosia i sobie pojechali.
A ja dojechałem do Bartka, widać że też to nie jest jego dzień, razem jakoś raźniej się jedzie. Po chwili mija nas ekspres z Mróz Active Jet, Wojtek Halejak i Michał Kowalczyk a za nimi długo, długo nic, ale to tylko takie wrażenie bo jednak się jedzie, wolno ale jedzie ;)

W końcu jakiś zjazd, nerwowo spoglądam za siebie w oczekiwaniu kolejnych ścigantów z Mega, nikt mnie nie dogonił ;P

Znów kurewski asfaltowy podjazd, nie wiem jak to się stało ale znów jestem przed Klosiem, teraz już tabuny megowców nas wyprzedzają, skurcze ściągają mnie z siodła, jeden zawodnik prosi o picie, mam połowę bidonu więc się działkuję z kolegą.
Klosiu podpina się do do szybszych zawodników i znów szybko znika mi z oczu.
Za to Bartek się odnalazł ;) znów się razem toczymy, po chwili wyprzedza nas Ludmila Damkova... dobiła mnie, psycha padła total ;)

Doczłapaliśmy do bufetu, Klosiu właśnie odjeżdżał z pełnymi bidonami, Bartek się rozsiadł na trawce a ja uzupełniałem kalorie i rozdawałem picie megowcom.
Troszkę mi zeszło na tym bufecie.
Zebrałem się do dalszej jazdy gdy minął mnie Paweł Urbańczyk, Bartek nie wykazywał chęci do dalszej jazdy więc znów zostałem sam.

3km przed metą był do pokonania rów, wszyscy przejechali, a ja, miszcz techniki, wbiłem się przednim kołem i nakryłem się rowerem ;)

Dojeżdżam do stadionu, miałem ochotę powalczyć na korzonkach ale przestrzeliłem zakręt, może dobrze bo jeszcze bym sobie jakąś krzywdę zrobił ;)

Ostatni bufet, zjadłem trochę owoców i walczę dalej, plecy mnie napierdzielają, kurcze znów blisko, ale jadę ...na pomiarze czasu próbuję się dowiedzieć jaką mam stratę do Grega...czy ja niewyraźnie mówię ? ;P ech ta bariera językowa ;)... ale czy to ważne, najważniejsze że jadę, jadę i nawet wyprzedzam lol ... tego się już nie spodziewałem ;)

Jedną z moich "ofiar" został Maniek z PTR, zdziwił się jak mnie zobaczył, myślał że jestem przed nim (musiał mnie wyprzedzić jak się przebierałem)

Zaczął się podjazd po kamerdolcach, w takim terenie czuje się doskonale więc choć noga nie podaje, udaje zbliżyć się do kolejnych zawodników.
Przed końcem podjazdu jednego łykam, a drugiego zaraz na początku zjazdu.
Jadę w dół, trochę marznę, teren nie pozwala na dekoncentrację, nawet nieźle idzie.

W pewnym momencie leżą powalone drzewa, trzeba na chwilkę zejść, widzę znów dwóch zawodników, jednym z nich jest KLOSIU! oooooołłłłłłjjjjjeeeeeee ;)

Niestety, znów podjazd, łatwy, szutrowy, ziomek odjeżdża :( ja znowu męczę i przepycham pedały, na szczęście dla mnie, podjazd dość szybko się kończy i zaczyna się młócka w dół.

Doganiam Klosia i próbuję odjechać, nie znam profilu końcówki bo jest trasa zmieniona więc trochę ryzykuję na zjeździe żeby zrobić małą przewagę nad Mariuszem bo ma wyraźnie lepszą nogę ode mnie.

Na bardzie stromym odcinku nie kombinuję i zbiegam z bikiem, kicam przez wodę i jestem na asfalcie :/ gdy wskakuję na bika widzę Klosia na górze, mam może jakieś 15-20 sekund przewagi.

Zapinam blata i "ogień" :P jadę jakby mnie stado wilków goniło ;) podjazd jest dość długi, zaczyna mnie odcinać i muszę trochę zwolnić, oglądam się ale nikogo nie widzę, zjeżdżam w teren, po kilku metrach słyszę za sobą zgrzyt hampla, to udo sprawiedliwości mnie dogania ;)

Znów kawałek zjazdu więc znów robię małą przewagę, przy tartaku? nie zauważam strzałki i jadę prosto, szybko się zorientowałem i zawróciłem ale parę sekund w dupala. Przed mostkiem też wajcha, znów nie tą drogą na szczęście stoi jakiś dzieciak i woła że nie tędy droga ;)

Znów ten pieprzony rów, tym razem nie daję się wydymać i kurwidołek pokonuję z buta.

Zaś podjazd, 2km przed metą, zgon, Klosiu mnie łyka i ładnie ciśnie pod górę, żegnam go wzrokiem, qrwaaaaa !!! ;P

Dymam z buta bo nie mam sił jechać, spory tłok na trasie, wsiadam w końcu na klamota i walcuję pod górę, sapie jak lokomotywa, Klosia już nie widać, lipa.

Przed samym zjazdem wyprzedzam jedną zawodniczkę, to był kluczowy ruch, bo gdybym utknął za nią...

Palce z dala od klamek i lecę w dół, dojeżdżam do zakrętu, pstrykają foty... i co ?? ... koras na trasie :) a w nim Klosiu, więc łapie się na koło :)

Ostatni zjazd sezonu, korzonki, Mario sprytnie wypuszcza mnie przodem, pewnie żebym pierwszy fiknął pięknego orła ;) na szczęście przed nami był zawodnik więc próba pokonania zjazdu znów zakończyła się przed lewym zakrętem



Blokuje się za zawodnikiem a Klosiu myka mnie z lewej, tracę parę metrów ale walcze, ostatni zakręt w prawo i finisz, próbuję wcisnąć się przy barierkach ale nie ma miejsca...przegrywam o całe koło :) ... gratulujemy sobie zaciętej walki :D

(ciekawostka, z Klosiem mamy identyczny, co do sekundy, czas przejazdu)

Ja pitole dawno taki zmęczony nie byłem :/ walka na ostatnich kilometrach kosztowała mnie sporo zdrowia. Pięknie było :) ale dobrze że to już koniec ;P

Chwilę odpoczywam, idę do bufetu i wypijam z 8 kubków płynów, potem na myjkę z bajkiem i kilku kilometrowy rozjazd do kwatery.

Tyle z jazdy.

Po doprowadzeniu się do porządku jedziemy na dekorację

Artur kończy sezon na 10 miejscu w M3, gratulacje!






Zamknąłem generalkę i TOP5, ukończyłem Trophy...generalnie udany sezon ale
może być lepiej, trzeba tylko mądrze potrenować, najważniejsze że jest ogromna motywacja do pracy (chyba jak nigdy, czyżbym z wycieczkowicza w końcu ewoluował po lelu w ściganta? ;P) już nie mogę doczekać się listopada :D

THE END ufffff ;)

  • DST 75.40km
  • Teren 70.00km
  • Czas 05:42
  • VAVG 13.23km/h
  • VMAX 60.20km/h
  • HRmax 176 ( 92%)
  • HRavg 156 ( 82%)
  • Kalorie 5462kcal
  • Podjazdy 2405m
  • Sprzęt "S"kładak bujak
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powerade Suzuki MTB Marathon - Międzygórze 2011

Sobota, 10 września 2011 · dodano: 11.09.2011 | Komentarze 4

101open 40m3
total time 06:02:52

Najsłabszy start w tym sezonie, ostatnie dni zapowiadały taką sytuację ale nie myślałem że będę miał aż takie problemy z ukończeniem tego maratonu.

Samopoczucie przed startem całkiem dobre, brakowało trochę snu bo średnia z tygodnia to jakieś 6h, pomimo tego nie czułem specjalnego zmęczenia.

Pierwsze kilometry po starcie już zapowiadały kapice, tętno za wysoko, nogi jak z waty, wiedziałem że będzie zgon, nie spodziewałem się że to będzie tak szybko i tak boleśnie ;P

Najgorsze są chwilę kiedy głowa chce a ciało odmawia współpracy i robi wszystko żeby zniechęcić użytkownika ;P

Na śnieżnik ledwo co się wdrapałem a na zjeździe już dopadły mnie kurcze, na kolejnym podjeździe zaczęły się problemy z plecami, najpierw w odcinku lędźwiowym a potem to już całe mnie napierdzielały.
Jechałem tak wolno, że ledwo wyprzedziłem Maćka z Emedu który ... pchał dwa rowery pod górę :)
Przed rozjazdem dopadła mnie czołówka z dystansu Mega, Wojtas minął mnie z uśmiechem na twarzy, ładnie chłopaki jechali a ja miałem już serdecznie dosyć tej "wycieczki"...jak pomyślałem ile mnie jeszcze czeka kaemów to mnie lekko zemdliło ;P
Tuż za bufetem spotykam Wojtka z Gymnasiona który po dwóch puszczonych pawiach i kapciu w przednim kole zdecydował się zrezygnować z dalszej jazdy. Miałem wielką ochotę zrobić to samo, najlepsza ku temu okazja, głowa jednak zdecydowała inaczej i potoczyłem się dalej, na szczęście z górki było...

Na zjeździe widzę Ulę z Eclipse, kapeć, ktoś już jej pomaga więc się nie zatrzymuję. Kilkaset metrów dalej widzę Agnieszkę z KTM'a, też kapeć, zatrzymuję się i pytam czy pomóc, koleżanka nie była przygotowana na awarię więc mój balast będzie od tej chwili lżejszy o ponad 100g (dętkacz) normalnie ulga, że weź ;P wspólnymi siłami szybko uporaliśmy się z awarią i można "pędzić" dalej.

Szuter, prawie 50km/h, zbliża się prawy zakręt, trochę za późno zaczynam hamować, po zewnętrznej stronie trasy spory głaz, panika w oczach, uwaga! będzie dzwoooon!!!
Nie wiem jak to zrobiłem ale się wybroniłem ;) moje przednie koło przejechało jakieś 10cm od tego kamienia, aż się spociłem ze strachu.

Dalej już bez większych przygód, miałem jeden krótki zryw przed połączeniem się tras, już myślałem że zacznę normalnie jechać ale kolejna górka znów mnie zmuliła.
Przed ostatnim podjazdem(podejściu) łapią mnie takie kurcze w udach że muszę parę minut posiedzieć i pomyśleć trochę. Na szczęście końcówka cały czas z górki, uważam, żeby mnie jeszcze raz nie spieło więc przy konikach z buta i w końcu długo wyczekiwana meta !

Jak moja niedyspozycja będzie trwała to czeka mnie w Istebnej 8 godzinna gehenna ...chyba zabiorę ze sobą kanapki i termos :)




  • DST 23.80km
  • Teren 20.00km
  • Czas 02:00
  • VAVG 11.90km/h
  • HRmax 170 ( 89%)
  • HRavg 147 ( 77%)
  • Kalorie 2043kcal
  • Podjazdy 880m
  • Sprzęt "S"kładak bujak
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powerade Suzuki MTB Marathon - Głuszyca 2011

Niedziela, 31 lipca 2011 · dodano: 03.08.2011 | Komentarze 4

Początek dnia nie napawał optymizmem - kac mnie męczył od rańca, niech no ja dorwę tego, który wymyślił to chlanie przed najcięższym wyścigiem w sezonie ;P
Jako jedyny z ekipy zdecydowałem się na dojazd na biku ;) do Głuszycy (bo nie miałem już innego wyjścia hehe) a że z górki było, luzik, po drodze dogoniłem Mirka B. więc szybko zleciało, na pogaduchach.
Na stadionie spotykam Jacka (JPbike) tym razem w cywilu z aparatem w ręku (dzięki za fotki)



foto by JPbike

foto by JPbike


Pokręciłem się po stadionie i ustawka w blokach startowych, humory jak zwykle dopisywały. Odliczanie i start.



Początek asfaltem, przed pierwszym podjazdem zostaje w ogonie peletonu ale dzisiaj w perspektywie mam wiele godzin w siodle, nigdzie mi się nie spieszy a i "Pan Kac" nie daje o sobie zapomnieć ;) więc cierpliwie czekam aż mu się znudzi i trochę się zmęczy, po jakimś czasie zostawię go na jakimś podjeździe ;)



foto by JPbike


foto by JPbike

Zaczyna się pierwszy terenowy podjazd, koła od razu zalepiają się głuszycką błocko-gliną :/ zaczynają się "schody" w pewnym momencie muszę stanąć i wygrzebać błoto z bika bo nie da się jechać. Zaczynają się pierwsze chain sucki wyjechany napęd + błoto = gówniana jazda
Na pierwszych "zjazdach" kupa śmiechu ;) szybciej jest zbiegać niż zjeżdżać, rower waży z 20kg.
Jakoś udało się przebrnąć przez pierwsze przeszkody i trasa stała się przyjaźniejsza dla rowerów. Wszystko ładnie i pięknie ale zaciąganie łańcucha nie daje mi płynnie jechać, zatrzymuje się i polewam kasetę wodą z bidonu. Smaruje łańcuch Rohhlofem i jadę dalej, jest lepiej ale nadal z problemami, muszę bardzo uważać żeby za mocno nie deptać i nie zerwać łańcucha.
Po kolejnym podjeździe czuję że się zaczynam gotować, kolejny przymusowy postój, zdejmuje niepotrzebne ciuchy i chowam okulary. Przejechałem ledwo kilkanaście kilometrów a jestem w czarnej dupie, chłopaki już dawno z przodu, zacząłem się denerwować czy uda mi się dojechać do Grega i Wojtka.
Na szczęście kac odpadł definitywnie na 16km i zaczęło się całkiem przyjemnie jechać. Noga zaczęła kręcić, tętno w normie, można trochę przyspieszyć. Szutrowy podjazd ładnie wszedł i byłem optymistycznie nastawiony.

Dojechałem do bufetu, przywitałem się z ziomkami z PTR'a ale się nie zatrzymałem, dosyć już czasu zmarnowałem.

Kolejny podjazd, znów zaciąga łańcuch więc do wypłaszczenia daje z buta, wsiadam, redukcja o jedno oczko na kasecie i trach :/ ... łańcuch wisi, no to w końcu zerwałem, pomyślałem. Oglądam czy na spince nie gruchło ale okazuje się że problemem jest przerzutka, sprężyna w wózku. Niewiele się zastanawiając wracam na bufet licząc że może uda się coś skombinować przez chłopaków z PTR, niestety zanim się dokulałem to już ich nie było :(

Postałem chwilę na bufecie, zjadłem trochę arbuza i poprosiłem o wskazanie drogi na metę. Na moje szczęście byłem jakieś 3km od Głuszycy więc nie musiałem wiele szurać z buta.

Tak się skończyło moje rowerowanie tego dnia, pierwszy DNF - w sumie z mojej winy bo powinienem już dawno napęd i przerzutkę wymienić ... "jakoś objadę" o ten jeden raz za dużo :/


Jak dotarłem na metę...

foto by LigaMTB.pl

to stwierdziłem że trzeba tego dnf'a zgłosić...

foto by LigaMTB.pl

dziewczyny odesłały mnie do sędziów na mecie, mogłem zadzwonić ale i tak nie miałem nic lepszego do roboty

Korzystając z okazji przepłukałem bika na myjce, było dopiero paru zawodników z mini więc szybko poszło.

foto by Daniel Łazarek

tu już turlam się na metę

foto by Daniel Łazarek

a tu widać moją zdezelowaną przerzutkę

Po załatwieniu "formalności" przepakowałem zapasy żarcia i wypatrywałem moich "żółtków" żeby wspomóc trochę ekipę. Przy okazji na trochę kalorii załapali się Mirek i Zbychu.

Na bufecie przy stadionie lipa, mają tylko powerade i wodę, nic do jedzenia. Ale nie zrobili tego specjalnie, kolo z obsługi nerwowo dzwonił do kogoś z pytaniem kiedy dowiozą w końcu żarcie. Jedynie do czego bym się przyczepił to opieszałość obsługi, zero wsparcia dla zawodników z czuba :/ przynajmniej jak ja tam stałem, tak było. Można by stanąć kilka metrów bliżej trasy i zapodać kubek z piciem tym 20 zawodnikom dla których każda sekunda się liczy, reszta sobie sama poradzi ;P

Przepłukałem i napełniłem bidon, długo nie musiałem czekać jak podjechali Krzysiek i Artur. Krzychu złapał batona a Artura musiałem dogonić żeby żela przekazać, na szczęście było pod górkę więc się udało ale wiecie jak się biega w spd po asfalcie ;)

Zabrałem z bufetu butle z wodą i zaczaiłem się na Slecia, w miejscu czajany namierzył mnie miejscowy chlor więc po kilku minutach jałowej gadki musiałem się przetransportować w inne miejsce.

foto by SSandraa

Na szczęście Slec się pojawił na horyzoncie, przepłukałem mu napęd, zapodałem gutara i pożegnałem ... chociaż miał 20 minut straty do Artura i Krzyśka zdołał ją prawie całą zniwelować w końcówce, szacun!

Zadania wykonałem, wróciłem na stadion i czekałem na Bena żeby zabrać się na kwaterę. Przy myjce spotykam Wojtka który wygrał w M1 na mega, gratulacje!
Jak wróciliśmy na stadion spotykam Klosia, też zakończył swoją przygodę z wyścigiem tym razem nie ze swojej winy, poniekąd ;) Dla poprawienia humoru walnęliśmy po bronku. Ludzi już coraz więcej, kolejka do myjki gigantyczna, stania na 2h albo i lepiej...współczuję.
Osoz zaczął się kompletować ale dotarła do nas wiadomość że Marcin się rozwalił na zjeździe przed metę i będą go zwozić. Okazało się że ziom wyrżnął tak niefortunnie na kamolach że złamał sobie kichawkę :/ od razu dostał bana na rower od żony :)
Jest chłopak twardy więc szybko się z tego wyliże.

Znajome twarze pojawiają się na mecie a Grega nie widać, Basia zaczyna być nerwowa w obawie że też sobie coś zrobił. Na szczęście Wojtek nas trochę uspokaja i mówi że Greg złapał laczka. Po paru minutach ziom cały, choć z przygodami, dojeżdża do do mety. Ekipa w komplecie, można się zawijać na chatę.


K-Edge Anti-Chain Suck (ACS)
widział już ktoś u nas w sklepie takie cudo ? chętnie bym kupił na próbę.




tyle z tego wyszło :/

[edit]

i jeszcze jedno



start dystansu MEGA

pozdrawiam

  • DST 67.80km
  • Teren 60.00km
  • Czas 05:07
  • VAVG 13.25km/h
  • VMAX 63.20km/h
  • HRmax 176 ( 92%)
  • HRavg 152 ( 80%)
  • Kalorie 4892kcal
  • Podjazdy 2370m
  • Sprzęt "S"kładak bujak
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powerade Suzuki MTB Marathon - Ustroń 2011

Niedziela, 10 lipca 2011 · dodano: 11.07.2011 | Komentarze 5

dzizas, prawie umarłem z przegrzania, nie dla mnie taka pogoda na tyranie po górkach :/ ale ostatecznie doturlałem się do mety w całkiem dobrym stanie ;)

Nie wiem czy więcej wlałem w siebie, czy na siebie, na tym maratonie. Wyszło mi ponad 2.5 bukłaka 1.5l + parę kubków na bufetach, miałem jeszcze bidon 0.5l na czarną godzinę, jak takowa nadeszła to się okazało że bidon gdzieś wylatał...nosz kurwości...targam te "ciężary" przez pół maratonu żeby ostatecznie zaśmiecić szlak plastikiem...nawet gęby w nim nie zdążyłem zamoczyć, a było do przejechania tylko 68km! stwórcy dzięki! że tylko tyle ;)

Trasa super, znana mi z etapów MTB Trophy ale w tych warunkach dla mnie podwójna masakra, dosłownie płonąłem, ślina ciekła z gęby na podjazdach, nie potrafiłem nad tym zapanować, wyglądałem jak buldog...nie, nie tak słodko ;P

Po zdradliwych zjazdach, tradycyjnie, tłum ludzi zmienia dętki (kolega Erni trafił trzy kapcie na tym maratonie, z rozmowy wynikło że już stracił cierpliwość i przechodzi na UST'ki, to jedyna słuszna decyzja!)

Koledze z Herbapolu (Hinol) też bym to proponował, bo ma chłopak ogromny potencjał ale przez kapcie traci cenne minuty (czy przejechał któryś maraton w tym roku bez awarii? chyba nie, bo za każdym razem go widzę choć powinien być lata świetle przede mną) zapiernicza pod górę jak przecinak, trochę szkoda tych głupich kapci.

Najgorszy odcinek dla mnie był Brenna-Hyrca dłużyło się niemiłosiernie ... do tego w perspektywie był podjazd na Klimczok, na samą myśl miękły mi kolana :/ a gdzie tam meta ?

Na Klimczok wdrapałem się żałosnym rytmie, pewnie z buta było by podobnie, za to na Trzy Kopce poszło gładko ... na zjazdach do Brennej trochę nadrobiłem i podgoniłem do chłopaków, którzy pognali wcześniej na podjeździe.

Na bufecie poprosiłem GG o smar do łańcucha, tym razem trafiłem na Rohloff'a, Grzegorz przesmarował mi napęd i w ciszy mogłem pokonywać kolejne przeszkody, wielkie dzięki!

Podjazd, a raczej podejście, pod Równicę nie było lekkie ale opłacało się męczyć żeby zerknąć na widoczki pośród drzew...qwa gdybym nie jechał w ścigu już bym leżał pod drzewkiem, z bronkiem w ręku*, podziwiając wspaniałe widoczki ;)

*gdybym nie jechał w wyścigu to pewnie piwko w plecaku bym miał ;) a tak mi trochę głupio wozić ;P

Na koniec zjazd w kierunku Ustronia, cały się upierdzieliłem i prawie zaliczyłem glebiszcze na zdradliwej belce wkopanej w ziemię... na szczęście tylne koło złapało kawał solidnego podłoża i udało się jakoś prześlizgnąć ;)

Jeszcze tylko kawałek asfaltu i upragniona meta ... Miluś miał dla mnie browara ale tak się guzdrałem że zdążył wypić ;)

wynik

total time 05:16:23
open 49 / M3 20



filmik ze startu giga

wykresik




parę fotek

na starcie, ja łączę się z dyrektorem sportowym ;) a Klosiu się koncentruje ;)

lecim na Szczecin ! wyjazd ze stadionu ...
foto by Zenek




ustrzelony przez Kasię Mariak, która tym razem czaiła się w trawie :) dzięki za fotki!


foto by BikeLIFE.pl




idę spać ... dokończę i poprawię później ;) albo i nie :P

  • DST 67.10km
  • Teren 60.00km
  • Czas 05:07
  • VAVG 13.11km/h
  • VMAX 53.20km/h
  • HRmax 156 ( 82%)
  • HRavg 135 ( 71%)
  • Kalorie 4056kcal
  • Podjazdy 2220m
  • Sprzęt "S"kładak bujak
  • Aktywność Jazda na rowerze

Beskidy MTB Trophy 2011 - IV etap - Klimczok

Niedziela, 26 czerwca 2011 · dodano: 28.06.2011 | Komentarze 7

oficjalny czas
05:41:22
209 open / 99 M3
pechulec, na kamienistym zjeździe rozcięty bok opony i sporo minut straty, mleko nie dało rady więc musiałem wyczyścić, zalepić i wsadzić dętkę. Odechciało mi się jazdy, zaliczyłem jeszcze otb na singlu przed bufetem i dotoczyłem się po lelu po koszulkę na metę. Trophy 2011 zaliczone :]















w sumie spędziłem na trasach
22:51:41
155 open / 76 M3

całość przejechane na połówkach połówek ;P metalicznych klocków Zeit (jeszcze na nich trochę pojeżdżę) znaczy się że warunki były korzystne i wiele nie hamowałem ;)
Straty niewielkie, błotnik, linka przerzutki i zgubiony bidon.
Technicznie na zjazdach spora poprawa, choć nie było zbyt trudno. W górę było już gorzej, nawet żałośnie, sporo łaziłem, brakuje siły w stosunku do masy :/ sporo pracy mnie czeka.

  • DST 71.20km
  • Teren 65.00km
  • Czas 05:22
  • VAVG 13.27km/h
  • VMAX 64.30km/h
  • HRmax 154 ( 81%)
  • HRavg 133 ( 70%)
  • Kalorie 4153kcal
  • Podjazdy 2310m
  • Sprzęt "S"kładak bujak
  • Aktywność Jazda na rowerze

Beskidy MTB Trophy 2011 - III etap - Wielka Racza

Sobota, 25 czerwca 2011 · dodano: 28.06.2011 | Komentarze 0

oficjalny czas
05:34:58
open 165 / 78 M3

ledwo się toczyłem :/

miszcz ;P drugiego planu



  • DST 84.00km
  • Teren 78.00km
  • Czas 06:17
  • VAVG 13.37km/h
  • VMAX 62.20km/h
  • HRmax 157 ( 82%)
  • HRavg 140 ( 73%)
  • Kalorie 5285kcal
  • Podjazdy 2390m
  • Sprzęt "S"kładak bujak
  • Aktywność Jazda na rowerze

Beskidy MTB Trophy 2011 - II etap - Biely Kriz

Piątek, 24 czerwca 2011 · dodano: 28.06.2011 | Komentarze 0

oficjalny czas
06:31:52
150 open / 75 M3

Słabo na początku, strasznie zamulony byłem, skończyło się rumakowanie i zaczęła się walka o przetrwanie, na szczęście po kilkunastu kilometrach trochę puściło i było ciut lepiej. Dwie głupie gleby, pierwsza na błotnistym singlu, jechałem za kolesiem, z daleka widziałem bele drewna z lewej strony, od razu włączyła mi się ostrzegawcza czerwona lampka, i co ? no i oczywiście tą bele trafiłem ;P ... pięknie mnie wystrzeliło z siodła, lotem koszącym z wyciągniętymi grabiami, zaryłem w glebę. Błyskawicznie się pozbierałem, twardo nie było ale szlify głębokie. Przy okazji połamał się przedni błotnik, pierwsza gleba i pierwsza sprzętowa strata na Trophy, bywa.
Lekko wkurwiony jadę dalej, nie mogę sobie wybaczyć że wyłożyłem się jak ciota na takim błahym odcinku ;)
Napieram dalej, las, trochę mokrych korzonków, zjazd, wypłaszczenie, widzę rozłożonego bikera przy drzewie. Z daleka pytam czy wszystko w porządku ... nie doczekałem się odpowiedzi bo wyłożyłem się jak długi obok kolesia... po chwili usłyszałem "no właśnie" ... teraz to już normalnie się zagotowałem ze złości ;P
Szlify pięknie poprawiłem ale nadal jestem zdolny do jazdy więc się zbieram i walcuję dalej.
Na końcówce miałem jeszcze trochę sił więc udało się ukręcić dwóch Duńczyków.
W sumie bardzo fajny etap, doliczając dojazdy i powrót wyszło ponad 100km.









taki tlenik wyszedł :)

stat4u