Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi AdAmUsO z miasteczka Katowice. Mam przejechane 66677.37 kilometrów w tym 12733.50 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 21.57 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy AdAmUsO.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Wyścigi SCS OSOZ Racing Team

Dystans całkowity:5392.46 km (w terenie 4159.00 km; 77.13%)
Czas w ruchu:357:20
Średnia prędkość:15.89 km/h
Maksymalna prędkość:67.75 km/h
Suma podjazdów:117454 m
Maks. tętno maksymalne:195 (102 %)
Maks. tętno średnie:169 (93 %)
Suma kalorii:285192 kcal
Liczba aktywności:82
Średnio na aktywność:69.13 km i 4h 21m
Więcej statystyk
  • DST 66.00km
  • Teren 60.00km
  • Czas 04:53
  • VAVG 13.52km/h
  • VMAX 54.00km/h
  • HRmax 177 ( 93%)
  • HRavg 159 ( 83%)
  • Kalorie 5002kcal
  • Podjazdy 2125m
  • Sprzęt "S"kładak bujak
  • Aktywność Jazda na rowerze

Beskidy MTB Trophy 2011 - I etap - Czantoria / Orłowa

Czwartek, 23 czerwca 2011 · dodano: 28.06.2011 | Komentarze 0

w tabelkach wskazania z licznika

oficjalny czas
05:03:32
144 open / 75 M3

Fajna traska, na początku super się jechało ale było trochę za ciepło i kryzys na końcówce. Sporo awarii na trasie, na szczęście nie moich. Po drodze namierzyłem Karlę która podążała trasą MTBT. Na metę dojechałem wspólnie z Pawłem i Matkiem.







  • DST 79.60km
  • Teren 70.00km
  • Czas 05:53
  • VAVG 13.53km/h
  • VMAX 52.90km/h
  • HRmax 170 ( 89%)
  • HRavg 154 ( 81%)
  • Kalorie 5597kcal
  • Podjazdy 2650m
  • Sprzęt "S"kładak bujak
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powerade Suzuki MTB Marathon - Karpacz 2011

Niedziela, 12 czerwca 2011 · dodano: 13.06.2011 | Komentarze 2

po podjeździe na Petrówkę pierwsze kurcze i zgon :/ ale jakoś się dowlokłem do mety ... trasa była bajeczna ! :]

edit 16.06

Po wczorajszym objeździe byłem już nieco spokojniejszy o technikę, to będzie to mój pierwszy start w Karpaczu.

Pogoda na starcie Golonkowa :) ale mi to pasi, nie lubię jak jest zbyt ciepło, jedynie sprzętu szkoda.

Krótka rozgrzewka, chwila rozmowy ze znajomymi i MC zapowiada że sektory zostaną zamknięte za 4 minuty. Pakuje się do trójki, przywitanie z ekipom i start.

Pierwszy podjazd asfaltem na Wang, jadę swoje, tak żeby zrobić sobie trochę luzu na pierwszych zjazdach i żeby nikt nie „wskoczył” mi na plecy ;)

Zaczynają się pierwsze korzonki, dojeżdżam do pewnego momentu i złażę, widzę Damiana jak jedzie w dół, robię mu drogę. Zaczyna się wąskie koryto, jadę za kimś w dół ale on jest tak wolny że aż niebezpieczny ;) na szczęście zjazd szybko się kończy. Kolejny kawałek asfaltu, spotykam Mariusza.



Przy wjeździe w teren jest już luźniej, odstępy są takie że pozwalają na komfortową jazdę, nie trwa to zbyt długo bo zaczyna się podjazd i znów robi się tłoczno. Na singlu już na szczęście jest ok. zjeżdżamy w dół z Maćkiem z Bydzi. Ostrzegam go przed kamolem na zjeździe ale i tak przed nim złazimy z bików. Dalej już zjeżdżam, mijam Ewelinę. Szybki kawałek na którym dokręcam i wylatuję na asfalt w oddali widzę Jarka. Doganiam go na łące, chwilę rozmawiamy, widzę że gdzieś przyglebił bo szlify na łokciu dobrze widoczne.

Trasa robi się coraz ciekawsza, podjazdy wśród ogromnych kamoli robi wrażenie, muszę kiedyś odwiedzić te okolice i na spokojnie je objechać.

Wszystko ładnie i pięknie ale zbliżamy się nieubłaganie do podjazdu dnia, Petrowka.

Zaczyna się niewinnie, lekko w górę, czuję respekt przed tym wzniesieniem więc nawet nie próbuję szarpać, wrzucam na młynek i mozolnie wyrywam każdy metr tego podjazdu. Po kilkuset metrach zerkam za siebie, widzę sporą grupę pościgową, pewnie zaraz mnie łykną. Coraz ciężej się jedzie, ledwo się toczę, zaczynam myśleć o zejściu z bika i zdobycia szczytu z laczka. Czas mija, metry uciekają, jestem zaskoczony że grupa pościgowa jeszcze mnie nie dopadła, walczę, szukam punktu przed sobą do którego motywuję się aby dojechać, pomaga, robię tak kilka razy, w końcu stop. Daj odpocząć hemoroidom! pomyślałem ;) stanąłem z boku, wciągnąłem żelka i wypiłem magnez. Grupa mnie doszła i kilka osób mnie wyprzedziło. Wsiadłem jeszcze raz na bujaka ale przejechałem może z 300m i zlazłem definitywnie. Sporo osób pchało, Ci co jechali nie zyskiwali nawet metra przewagi, tak było ciężko.

Po chwili koniec męczarni, zaczyna się zjazd z niebezpiecznymi, poprzecznymi belkami.

Sporo osób łapie pany na tym odcinku, niestety wśród nich jest też Artur, zatrzymuję się. Rozdarta opona :/ okazało się że to już druga naprawa, jak złapał kapcia to szybko wymienił zapas nie sprawdzając stanu opony i po 200m ponownie musiał rozbebeszać koło. Zostawiam mu dętkę i nabój 16g.

Jadę dalej, kicając przez belki, raz lepiej raz gorzej ale na szczęście nie rozwaliłem opony. Musiałem się jeszcze zatrzymać żeby poprawić pasek z polara bo czujnik się wypiął.

Za drugim bufetem zaczyna się, według mnie, najlepszy odcinek tego maratonu. Sekcja trialowa ;) przecudnie, kilka ścieżek przejazdu, po zjeździe aż chciałem się wdrapać ponownie na górę ;) żeby to jeszcze raz zjechać. Naprawdę mają czego żałować zawodnicy z innych dystansów że ominął ich ten odcinek trasy.

Wszystko co piękne szybko się kończy więc powrót do rzeczywistości, Artur mnie dogania bo na trialu trochę mu odjechałem ale pod górę idzie jak przecinak więc szybko go tracę z oczu.

Przy trasie spotykam kolejnego pechowca, tym razem Erni „znam” go z BS on mnie nie więc była okazja się poznać, szkoda że przez problemy techniczne a nie w ferworze walki ale dla mnie nie ta liga ;)
Nie mam już zapasu żeby poratować kolegę bo jedyną dętkę zostawiłem wcześniej ziomkowi.
Daje sobie jednak radę z usterką i mnie po chwili dogania, widzę wypchane kieszenie dętkami, pożyczonymi pompkami, chwilkę rozmawiamy o jego pechu, no ale jak napisałem nie ta liga i Erni pomknął jak strzała do przodu. Kilka razy jeszcze się spotykamy na trasie bo musiał dopompowywać co jakiś czas koło, cieszę się że mam UST.

Trasa łączy się z mega i zaczyna być tłoczno, kurcze dają znać o sobie, sił ubywa z każdym kilometrem, żele nie pomagają. Na zjazdach bez problemów wyprzedzam, w pewnym momencie byłem bliski porządnego dzwona ale się wyratowałem, każdego grzecznie dopytuję czy znajdzie się dla mnie miejsce do wyprzedzenia, bez problemu wszyscy ustępują miejsca, każdemu wyprzedzonemu dziękuję za ustąpienie drogi. Da się ? da się ! a nie jak jakiś chamski sznurek tylko wrzeszczeć i kurwować na wszystkich.

Przed Chomontową doganiam Krzysia (maks) który dopytuje się czy nie widziałem Zbycha(toadi69) po drodze. Dojeżdżamy do bufetu, zatrzymuje się żeby napełnić bukłak. Dojeżdża Damian i ruszamy razem na podjazd, po chwili jednak stwierdza że staje na siku, młynkuję więc sam pod górę. Znów ciężko idzie ale wiem z objazdu że nie jest to jakiś długi podjazd więc przetrzymuję całość choć ból w nogach coraz większy.

Docieram na górę, teraz szybki zjazd w dół na kolejny fragment z kamerdolcami, zielonym szlakiem do Borowic. Troszkę siąpi z nieba więc śliskie kamole, trzeba bardzo uważać. Przed najtrudniejszym fragmentem tego odcinka doganiam Dorotę, ładnie śmiga po kamolach na swoim fulu.

Dwa kawałki robię z buta resztę jadę, znów doganiam Ewelinę która wyprzedziła mnie na podjeździe.

Ewelina znów dojeżdża, widzę że ma sporo sił, jak mnie w końcu wyprzedzała to za żartowałem że chyba puczuła metę ;) trochę śmiechu było.

W końcu tabliczka 3km do mety ale jakoś nie wpłynęło to na mnie mobilizująco.

Jeszcze podjazd, agrafki, łączka.

Na trzeciej agrafce poległem, łączkę zjechałem ale z katapulty nie wystrzeliłem ;) w końcu wymarzona meta, dotarłem cały i zdrowy bez poważniejszych problemów sprzętowych, gites.

total time 05:53:02
open 88 / M3 40





podsumowanie

Maraton faktycznie EPICKI ! podziękowania dla organizatorów ! lepszej trasy nie jechałem, jak za rok trasa będzie taka jak opisuję ją Bartek na forum to już mi miękną nogi :D trzymam kciuki żeby się udało zrealizować ten plan.

  • DST 32.00km
  • Teren 16.00km
  • Czas 01:15
  • VAVG 25.60km/h
  • VMAX 46.80km/h
  • HRmax 173 ( 91%)
  • HRavg 160 ( 84%)
  • Kalorie 1296kcal
  • Podjazdy 295m
  • Sprzęt "S"kładak bujak
  • Aktywność Jazda na rowerze

rozjazd po Krynicy - Silesia Cup "MTB" - mega

Niedziela, 29 maja 2011 · dodano: 30.05.2011 | Komentarze 5

miło było w słoneczku pośmigać, nie powiem, odczuwalny wysiłek niewielki w porównaniu z dniem wczorajszym ale pianę i tak toczyłem w wysiłku na drugim kółku :] ... no dobra, trochę się tylko poplułem ;)

Parkowa ciuchcia na przejeździe trasy to nie był mądry pomysł ale pewnie organizator nie miał na to wpływu, na szczęście na swoim przejeździe jej nie "trafiłem"

Za to zaatakowało mnie stado emerytów jak wyjeżdżałem zza zakrętu przy planetarium, bojowym okrzykiem rozgoniłem towarzystwo, dziadki kryki porzucili a babciom berety pospadały ;P było kurde niebezpiecznie.

Darek i Matek pojechali super (oboje mnie objechali) Grześ i Milus też ładnie śmigli, Sleć i Krzysiu mieli problemy sprzętowe, szkoda, bo na pewno byłby super wynik.

Organizacja - niczego się nie nauczyli przez te kilka lat :/

Szkoda że Rafał nie mógł jechać (kontuzja w Krynicy) bo w tym roku traska była wybitnie pod niego.

Regenery u Jacka ładnie wchodziły, Milusiowi szczególnie :P



time 1:14:49
open 15 / M3 8

Kasia nagrała

start Mega


start GIGA


a tu Slec chwyta koło ;)













  • DST 67.70km
  • Teren 60.00km
  • Czas 05:34
  • VAVG 12.16km/h
  • VMAX 49.20km/h
  • HRmax 174 ( 91%)
  • HRavg 154 ( 81%)
  • Kalorie 5203kcal
  • Podjazdy 2768m
  • Sprzęt "S"kładak bujak
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powerade Suzuki MTB Marathon - Krynica 2011

Sobota, 28 maja 2011 · dodano: 30.05.2011 | Komentarze 7

można napisać że jak zwykle, marnie :/ znów coś nie zagrało, do rozjazdu jechało mi się nawet spoko ale potem coś klękło i psycha siadła. Nie potrafiłem zmusić się do jedzenia i za mało piłem, pewnie dlatego brakowało prądu, dopiero po trzeciej godzinie zgłodniałem, potem zjadłem dwa kawałki bułki z miodem, wciągnąłem dwa żelki i kawałek banana na bufecie, wszystko kurna za późno :/

Sporo osób mnie wyprzedziło, znów dużo z buta dawałem pod górę, w dół zresztą też. Nic technicznego (Jaworzyna, Parkowa) nie zjechałem więc nie ma się nawet czym pochwalić. Zaliczyłem za to jedną, małą, niegroźną glebę.

Było minęło, trzeba trenić, kiedyś w końcu musi być lepiej :] niby 5kg mniej do wciągania pod górę ale w ogóle tego nie czuję, chyba wrócę do starych metod żywieniowych ;) stejki i bro.


12:33 - byłem jeszcze zainteresowany czy zdążę ;)






photo by Bolki - thx




time
05:33:25
open 59 / M3 22

pomimo kiepskiej jazdy, czas i tak lepszy o niecałą godzinę (06:30:30) w porównaniu z zeszłym rokiem ale trasa była nieco zmieniona.



  • DST 100.02km
  • Teren 95.00km
  • Czas 05:58
  • VAVG 16.76km/h
  • VMAX 47.10km/h
  • HRmax 172 ( 90%)
  • HRavg 151 ( 79%)
  • Kalorie 5652kcal
  • Podjazdy 2001m
  • Sprzęt "S"kładak bujak
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powerade Suzuki MTB Marathon - Zabierzów 2011

Niedziela, 15 maja 2011 · dodano: 17.05.2011 | Komentarze 4

powoli ogarniam sprzętowy dramat po błotnej przeprawie, a jest co robić :/ więc ... parę słów o

Prognoza na dzień wyścigu była tylko jedna, błotny sajgon, a że jestem pamiętliwy to wróciły przykre wspomnienia z Krakowa, które wykluczyły mnie z kilku zajebistych imprez w tamtym roku, nie chciałem powtórki z rozrywki.

Przez chwilę zastanawiałem się czy warto ryzykować...no ale, nie ma ryzyka, nie ma zabawy.

W ramach rozgrzewki pojechałem w las na siku, Olo twierdził że za mało soli zapodałem w przedstartowym tygodniu i nie trzymam wody ;)

Zastanawiałem się co zabrać ze sobą do żarcia na trasę, przydział żelków dostałem ale po Złotym Stoku stwierdziłem że carbosnacków nie biorę na trasę. Dużego wyboru nie miałem więc zabrałem tylko endurosnacka a batona wciągnąłem przed startem popijając gutarem ;) miałem jeszcze tajną broń w postaci małej bułki z miodem i bananem podzielonej na cztery kawałki. Zabrałem 1.5l izotonika do bukłaka i 0.5l wody z miodem i cytryną do małego bidonu. Kawałki bułki żarłem co 20km, na 70km wciągnąłem żelka a od 80km wypiłem parę łyków wody z miodem. Bufety na trasie omijałem z daleka.

Był jeszcze problem jak się ubrać żeby na początku się nie zagotować a potem zamarznąć. Wybrałem termoaktywnego crafta z długim rękawem, na to koszulka z krótkim, kurtka przeciwdeszczowa i na szyję buff. Na pierwszym terenowym podjeździe jednak się zagotowałem i musiałem wyskoczyć z kurtki, potem było idealnie :)

Przed startem spotykam Damiana chwilę rozmawiamy, wiem że wybrał dystans MEGA w tym sezonie więc na trasie się raczej nie spotkamy. W sektorze startowym poznaję Tomka ale wiele czasu nie ma na pogaduchy bo za chwilkę nas wystartowali i zaczęła się jazdaaaaa...

Początek asfaltem, stawka się ładnie rozciąga, ja już sapie jak lokomotywa i szukam dla siebie miejsca w ogonie żeby mieć trochę luzu na pierwszych zjazdach. Po chwili mija mnie Matek i twierdzi że dzisiaj jedzie spokojnie, fakt, spokojnie mi odjechał ;P

Przy wyjeździe z lasu przecinam strumyk ale okazuje się nie po trasie więc powrót z buta przez wodę, jeszcze nie padało a ja mam już bagno w gumniokach ;)

Na trawiastym zjeździe nie zauważam kamienia w trawie i lece przez kiere, klasyczne OTB ;) na szczęście bez konsekwencji.

Jechałem bardzo ostrożnie więc więcej gleb nie było, opony dawały radę. Jedynie co mi przeszkadzało to zgrzyt piachu na koronkach i łańcuchu.

Generalnie przez całą trasę niewiele się działo więc nie ma co pisać.

Z samej jazdy jestem zadowolony, nie miałem zgona, nie miałem kurczów, wszystko banglało tak jak miało, może idzie ku lepszemu? oby.

Na mecie jeszcze nie widziałem tylu dygoczących z zimna osób, makaron smakował jak nigdy.


wynik

55 open/24 M3
06:01:25

wykresik z polara




foto ł j


foto BikeLIFE


foto BikeLIFE



edit.
to wszystko ciul ale jak zobaczyłem tą fotkę Ola to spadłem z krzesła :]



  • DST 79.00km
  • Teren 79.00km
  • Czas 05:28
  • VAVG 14.45km/h
  • VMAX 58.70km/h
  • HRmax 176 ( 92%)
  • HRavg 158 ( 83%)
  • Kalorie 5307kcal
  • Podjazdy 2777m
  • Sprzęt "S"kładak bujak
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powerade Suzuki MTB Marathon - Złoty Stok 2011

Sobota, 30 kwietnia 2011 · dodano: 04.05.2011 | Komentarze 7

Open 131/189
M3 53/73
Time 05:27:49.24


No i co tu napisać ?





było naprawdę zajebiście :] ... pogoda, trasa, towarzystwo, sprzęt ... tylko kowboj okazał się do dupy ;P


Na starcie, w blokach startowych, żółto (OSOZ 7szt.) i niebiesko (EMED 6szt.) moglibyśmy obsadzić wspólnie jakieś zawody xc ;)

Trasa ciekawa, na sucho łatwa technicznie, sporo podjazdów które na początku sezonu czuć mocno w nogach.

Zaczynamy od podjazdu na Jawornik, szybko tracę pozycję i spadam gdzieś w ogon peletonu. Pilnuje tętna żeby nie pikało za wysoko, mimo że wolno jadę to na budziku prawie 170. Dla mojego organizmu takie tętna na ponad 5-cio godzinej trasie to pewny zgon ;) no ale z młynka nie chciałem z początku kręcić.

Na zjeździe z Jawornika pierwsza ofiara trasy, stęka w krzaczorach, ratownicy mówią że będą cieli (coś? czy kogoś?) nie jest wesoło :/ wszyscy zwalniają, kawałek sprowadzam żeby nie dołożyć im roboty.

Po chwili widzę Artura z teamu jak wymienia gumę, pytam czy czegoś potrzebuje, zostawiam mu pompkę i jadę dalej.

Kolejne zjazdy, mam sporo luzu więc sprawie pomykam i doganiam paru zawodników.
Na bufecie tankuje bo Jawornik jechałem na bidonie żeby nie wciągać pod górę zbędnego balastu na plecach, w bukłaku miałem zrobioną esencję z maksima, wystarczyło dolać wody. Nie było to głupie, tam mi się wtedy wydawało ;P więc ponownie napełniłem bidon i wlałem tylko 0.5 l wody do bukłaka w razie awarii, mając w planach tankowanie do pełna na kolejnym bufecie.

Temperatura była wysoka, ja ubrany jak na sybir więc wychłeptałem połowę bidonu w mgnieniu oka, w desperaci wziąłem się za bukłaka...dzizasssss, kto pił maksima z 9 miarek wymieszany w 0.7 l wody ? myślałem że się wypawiuje na miejscu ;)
Łączkę zrobiłem z młynka i podjechałem całą Borówkową, a na zjeździe zlazłem przy tych wielkich głazach.

Na 30km nadszedł pierwszy kurcz który zrzucił mnie z bika, musiałem trochę odczekać, Greg mnie myknął. Zaczęło ze mnie wszystko po kolei wychodzić, choroba, odwodnienie, bóle pleców, bóle menstrua ... yyy nie, te bóle nie :P
Tak czy siak czułem się jak z krzyża zdjęty, walczyłem z każdym kilometrem pod górę, marzyłem o zimnym browarze, 3 tygodniowa abstynencja spotęgowała to pragnienie ;)

Kilometry wolno mijały, co jakiś czas kurcz ściągał mnie z siodła, potem nawet spacerując pod górę znienacka mnie atakował.

Ale za to zjazdy yyyymmmmmmm bajka, koła ust pompnięte 2.0 bar'a z przodu 2.5 bar'a z tyłu = nowy wymiar przyjemności jazdy po górach, do tego miękki damper i miętka reba (90/70) suuuuupcio :] no i hample się dotarły, miałem jeszcze zmieniony mostek na minus co dało lepsze panowanie nad rowerem ... tylko gdyby mnie tak plecy nie napierdzielały po tych zmianach, mam nadzieję że się kręgosłup przyzwyczai do nowej pozycji.

Bez żadnych dodatkowych atrakcji w końcu docieram do mety i wypijam upragnionego bronka a nawet trzy ;) = SZCZĘŚLIWY !!!

podsumowanie

Wiedziałem że moja dyspozycja jest mizerna ale nie spodziewałem się aż takich "dramatów" na trasie ;)

Infekcja prawie odpuściła ale wydzielina z nosa nie działa jak żel energetyczny, szkoda.

Ciuszki przygotowane na temperaturę 10'C przy 17'C sprawiły że już na początku ugotowałem się jak jajco, na twardo.

Sprzęt się sprawdził super, żadnych problemów, mam nadzieję że tak zostanie.

Pić, żłopać, duldać, ciągle się nawadniać !

Zamiast żeli, zabierać kanapki ;) albo chociaż kurczaka z rożna i wino ;P jak za dawnych czasów na TdF.

Jeszcze parę startów i organizm się przyzwyczai do obciążenia, problemy z kurczami się skończą...mam nadzieję.

Wykresik













musiało być fajnie bo ciągle ciesze ryja ;) było git!

  • DST 103.40km
  • Teren 95.00km
  • Czas 04:14
  • VAVG 24.43km/h
  • VMAX 44.50km/h
  • HRmax 177 ( 93%)
  • HRavg 162 ( 85%)
  • Kalorie 4573kcal
  • Podjazdy 405m
  • Sprzęt "S"kładak bujak
  • Aktywność Jazda na rowerze

MTB Marathon - Murowana Goślina 2011

Niedziela, 10 kwietnia 2011 · dodano: 14.04.2011 | Komentarze 9

Trafiłem do IV sektora więc miejscówka nie najgorsza ale to i tak środek peletonu więc jak zostanę w kuwecie na początku to już będzie trudno załapać się w jakąś rozsądną grupę. Jacek-JPBIKE przed startem radził żeby trzymać się lewej strony (dzięki) tak też uczyniłem i dość sprawnie udało się przejechać pierwsze piaski. Po przejeździe formuje się grupka, jestem uhahany że udało się podłączyć pod jakieś ogolone łydy ;) nawet było parę czerwonych rowerów więc byłem przekonany że będzie szybko. Założenie było takie żeby z wyczerpania spaść z bika na mecie więc nie kalkulowałem, jechać, stać czy patrzeć tylko napierałem w pedalce ile sił bozia dała.

Zrobiło się troszkę spokojniej więc mogłem rozejrzeć się po grupce czy jakiś ziom się znajdzie, no i się znalazł – Krzysztof M., nowy nabytek OSOZ teamu , a że jeździec z niego zacny to miałem pewność że dobrze trafiłem :]
Krzysiek stwierdził że przed nami pomyka Sleciu, faktycznie migał gdzieś tam daleko z przodu. Zrobiło się trochę ciaśniej i tempo siadło, kolega z Herbapolu odjechał z grupy i ścignął kolesia który jechał za Sleciem, poczułem szanse więc ruszyłem za nimi z kopyta. I tu był mój pierwszy taktyczny błąd …długo trwało zanim ich dogoniłem i sporo sił straciłem a jak dojechaliśmy do Slecia to grupa nas doszła… normalnie się sfrajerzyłem.

Pomykaliśmy znów sporą grupką, wyjechaliśmy na asfalt więc można coś wciągnąć na spokojnie, godzina jazdy za nami więc wciągam żelka. Mam bukłak więc nie planuję zatrzymywać się dzisiaj na bufetach. Dojeżdżamy do pierwszego pomiaru czasu, tu popełniam kolejny błąd który zadecydował o wyniku. Przy wjeździe na zrobioną pętelkę przy pomiarze czasu trzymam się z tyłu grupki, mały problem z przejazdem i zostaję 30-40 metrów za ogonem grupy, tyle wystarczyło żeby zostać na lodzie …już nie dojechałem do nich i na moje nieszczęście zaczęły się asfaltowe kawałki z paskudnym mordewindem.

Pozostała samotna walka z wiatrem, z każdą minutą grupa coraz dalej odjeżdżała a za plecami pusto … zostałem z jakimś kolarzem który nie miał ochoty jechać z przodu byłem zły na siebie więc miałem to w dupie.

Po drugim bufecie zaczął się najgorszy odcinek, wiatr był tak mocny że odbierał całą ochotę do jazdy, z tęsknotą szukałem lasu żeby choć na chwilkę w nim się schować. Jak się już doczekałem lasu to byłem już solidnie ujechany ;) no ale walczyć trzeba dalej bo meta daleko.

Dojechała kolejna spora grupa ale nie miałem siły żeby się załapać, ktoś z tej grupy też odpadł i we dwóch turlaliśmy się przed siebie, kurcze zaczęły dawać o sobie znać i psycha siadła, tempo też. Dziwiłem się że nikt nas nie mija, na nasze szczęście trasa połączyła się z mega, chęć do jazdy wróciła, zaczęliśmy wyprzedzać i znowu fajnie się kręciło.

Dojeżdżamy do trzeciego bufetu, kolejny pomiar czasu, ktoś wykłada się przede mną i tracę trochę czasu żeby się przedrzeć, dostaje kubek z wodą i mykam dalej. Przed nami tylko dziewica, killer, kuweta i meta. Przed ostatnim bufetem łyka mnie Kłosiu, trochę później niż w zeszłym roku ale tym razem nie daję mu odjechać.

Ostatni bufet, Mario się zatrzymuje, ja jadę dalej, zmierzyć się z Dziewiczą Górą.

Tutaj definitywnie kończy się moje rumakowanie, chciałem objechać „zator” i wybrałem jazdę rowem, na ostatnim korzeniu mocno się spinam i w tym momencie czuję potworny ból w obu udach, spadłem z bika, tak mi spięło czworogłowe że nie umiałem nawet drgnąć.

Kłosiu mnie minął po raz drugi a wraz z nim całe tabuny kolarzy, nie wiem jak długo tak stałem jak kołek ale dla mnie to było jak wieczność.
Jak odzyskałem w końcu czucie w kończynach dolnych, powolutku przejechałem po tej pętelce, bardzo fajna jest ta górka.

Zostało 10km do mety, już mi się nigdzie nie spieszyło więc trochę mi czasu zeszło na tym kawałku.

Dojechałem do Doroty i chwilę jechaliśmy razem ale dwóch mijających nas gigowców zmotywowało mnie do żwawszej jazdy. Przed kuwetą dojeżdżam jeszcze Izę informując ją że ma Mambę jakieś 2 minuty za sobą, dostała takiego speeda, że ciężko było za nią nadążyć.

Przed samą kuwetą Iza łapie gumę, wystrzał jak z armaty, do mety 1km więc zmieniać laczka nie ma sensu. Na wiele się nie przydam więc doganiam moich gigowców i dojeżdżam do mety przed nimi.

Znów kurcz, na szczęście już nigdzie nie muszę jechać.

Dojeżdża Iza na feldze, udało jej się dojechać chwilkę przed Dorotą.

Spotykam Jarka i Jacka, pstrykamy wspólną fotkę. Parkujemy przy ławkach, lece szukać Slecia a Jacek mi gdzieś znika więc znów ze wspólnego piwa nici.
Sprawdzam zawartość bukłaka, tak oszczędzałem żeby wystarczyło na całą trasę że połowę przywiozłem na metę…nominuję się na maratonowego lola roku, może GG zrobi taką kategorię ;)

Czekamy na resztę teamu i ruszamy na kwaterę, droga powrotna to droga przez mękę, wichura nie odpuszczała, na miejscu naprawdę poczułem się zmęczony.
Wykasłałem zielonego gluta, w drodze powrotnej do domu zacząłem tracić głos, migdały jak ping pongi… wiedziałem że nie będzie dobrze.

Jest czwartek, od poniedziałku siedzę w domu, żre antybiotyk i próbuję pozbyć się zielonej mazi z organizmu. Jestem tak słaby że nawet nie chce mi się pisać tych wspomnień a i jakość słów bardzo wątpliwa, wybaczcie :( ale naprawdę nie mam zdrowia…

24h do wyjazdu na Dolsk – nie wiem czy dam radę się pozbierać…

Dane wpisałem z polara, muszę go chyba dokładniej ustawić ;)

---------------------------------------------------------------------------------

a teraz mini relacja foto


niby IV sektor a tak naprawdę to już tutaj jestem w czarnej dupie ;)


trzymam się lewej i za chwilkę mykam w szklany las ;)


to część grupy w której jechałem tuż za kuwetą


a tu już grupa ze Sleciem


jadę z tyłu wciągając żelka, po chwili był ten nieszczęsny pomiar czasu na którym tak frajersko odpadłem :(


początek Dziewiczej i dwie kłody zamiast ud


tyle miałem do powiedzenia po tym incydencie


no ale do mety trzeba jakoś dojechać


jeszcze ostatnia walka z wiatrem i w końcu meta


------------------------------------------------------------------------------

Wykres z pulsia



Wynik
total time 04:15:22
open 85/169
M3 41/62

średnie tętno
z 1h
HRAVG 169
z 2h
HRAVG 166
z 3h
HRAVG 160
z 4h
HRAVG 156

  • DST 104.84km
  • Teren 70.00km
  • Czas 06:59
  • VAVG 15.01km/h
  • VMAX 47.56km/h
  • HRavg 140 ( 73%)
  • Sprzęt "S"kładak bujak
  • Aktywność Jazda na rowerze

MTB Powerade Marathon Kraków 2010 – czyli mój mały Everest

Sobota, 28 sierpnia 2010 · dodano: 29.08.2010 | Komentarze 24

Kraków chciał mnie pokonać i prawie mu się udało ;)

Wyjechaliśmy z Rafałem i Mateuszem o 7:00 z Katowic, na autostradzie zlało nas porządnie dwa razy ale jak dojechaliśmy do Krakowa to się na chwilkę uspokoiło. Zaparkowaliśmy samochód obok Błonia i zaczęliśmy przedstartowe przygotowania, znów lunęło. Jakoś nie specjalnie byłem przejęty tą sytuacją bo nie przeszkadza mi jazda w takich warunkach, żeby nie napisać że lubię ;) gorzej niż moja psycha takie warunki znosi mój bujak ale od tego jest żeby powozić i nie marudzić.
Jedynym dylematem było jak się ubrać, zmarzluch jestem więc wybrałem wersję prawie zimową ;) wiele osób jechało „na krótko” co nie było wcale takim złym pomysłem.

Przed samym startem spakowałem przeciwdeszczówkę do plecaka, praktycznie nie robiąc rozgrzewki. Na 10minut przed startem sektory prawie puste, zastanawiałem się jak będzie z frekwencją w tych warunkach. Na szczęście ekipa szybko się zebrała i okazało się że jest całkiem sporo osób. Było tak mało czasu ze nie zdążyłem się przywitać ze znajomymi, tylko pomachaliśmy sobie na powitanie.
Na starcie bikestatowicze
SCS Racing Team : slec, Math86, RafalCSC, milus12081978, oski, rpraniuk
Reszta świata: klosiu, JPbike, DMK77, widziałem jeszcze lemurize ale nie było szans się przywitać.

Szybkie odliczanie i gnamy po Błoniach w śmierdzącym syfie ;) slec wyrwał do przodu ja trzymałem się JPbike i tak dojechaliśmy do pierwszego terenowego podjazdu gdzie moja boska ;) technika kosztowała mnie z 30 miejsc chłopaki odjechali więc jak się wypłaszczyło i zrobiło się więcej miejsca to próbowałem gonić. Blat i ogień, przeskoczyłem jedną grupkę i próbowałem dociągnąć do większej która jechała z 300 metrów przede mną ale nie zdążyłem dojechać przed kolejnym, polnym odcinkiem. Powiem szczerze że byłem już ugotowany, jednak za grubo się ubrałem, a tętno prawie 180 pikało. To nie wróżyło nic dobrego. Przed kolejnym podjazdem spotykam Mateusza (Math86) który mocował się z przerzutką, na szczęście poradził sobie z problemem i przez kilka km jechaliśmy blisko siebie. Po jakimś czasie Math znów grzebie przy biku, tym razem już chyba na poważnie bo nie widzę go za sobą. Śmigam dalej, w polu stoi fotograf i cyka fotki.













Jeszcze jest spoko ale kilkaset metrów dalej, na gliniastym zjeździe walę prawą stroną o glebę, obtaczam się cały w gliniance, ślizgam się parę metrów i taranuje mnie mój bike. Zawodnik, którego wtedy próbowałem wyprzedzić skwitował, że dlatego zwolnił przed tym odcinkiem ;)

Szybciutko się pozbierałem, jak to po glebie, może nikt nie zauważył? :P oprócz tego co jechał obok. Nawet nie przyglądam się czy są jakieś straty, no bo jak ? cały w glinie razem z twarzą i brylami, gówno widzę. Muszę stanąć. Czyszczę okulary, wyprzedza mnie Justyna F. i ktoś z Plannji kwitując że mam zajebisty strój ;P

Adrenalina spada, zaczynam czuć skutki upadku, prawy bark napierdziela, sprawdzam obojczyk, chyba cały, piszczel i udo też dostały szlag ale kolano całe. Ruszam ręką, boli, myślę - przypierdzieliłeś zdrowo to musi boleć. Wsiadam na bika, o dziwo jak siedzę w pozycji do jazdy to boli mniej :D zajebiście ! więc jadę dalej. Kręcę przez chwilkę, chcę zredukować bieg, wtf ? prawa manetka też dostała :/ dźwignia zmiany biegu lekko się wykrzywiła cała manetka zresztą też skrzywiona ;) na szczęście kute Alu wytrzymało.
tak powinna wyglądać ta dźwignia © adamuso

a wyglądała tak © adamuso

Próbuję wrzucić bieg, nie działa, klikam parę razy w końcu zaskakuje, ulga. Muszę pamiętać żeby jak najmniej zmieniać i nie kusić losu. Z przodu działa tylko średnia i blat, młynek strajkuje. Jak zostanę bez tylnych przełożeń to nie pojeżdżę zbyt długo a to dopiero początek wyścigu.

Jedziemy dalej, zaczynają się kolejne techniczne odcinki, na błotnym zjeździe zaliczam kolejną glebę, znów na prawą stronę, tym razem ręka boli już mocniej. Po kilku minutach znów witam czule matkę ziemię, oczywiście prawą stroną. To już nie jest śmieszne, stwierdzam że jeszcze jedna gleba i nie dam rady utrzymać kiery. Nie ma wyjścia, wszystkie zjazdy sprowadzam, nawet te banalne tylko że śliskie, nie ryzykuję więcej. Wyprzedza mnie coraz więcej osób, w tym Damian (DMK77) myślałem że jest już gdzieś z daleko z przodu, życzę mu powodzenia w dalszej jeździe.

Pcham się dalej ale kilometry wolno lecą, coraz więcej osób napotykam z problemami, to dętka to łańcuch, trasa zbiera swoje żniwo. W pewnym momencie tracę definitywnie tylny hamulec, mam w plecaku zapas klocków, spoglądam na zacisk uwalony cały w błocie, pierdziele, nawet nie próbuję się za to zabierać, i tak sprowadzam bika więc poczekam z tym do bufetu.

W okolicach Rudna spotykam zawodnika z BodyDry Airco który prowadzi rower, awaria ogumienia, miał jedną zapasową która okazała się felerna, chwilę dyskutujemy, do mety bardzo daleko, zostawiam mu swój zapas i jadę dalej. Przed trzecim bufetem spotykam Michała z Plannji, rozpadł mu się zacisk tylnego koła, jedyne co mogłem zrobić to poratować go telefonem żeby mógł ściągnąć pomoc. Po dotarciu do trzeciego bufetu zabrałem się na tylny hampel, było trochę za późno ;) zostały tylko strzępy. Klocków brak, zostały resztówki blach, zeżarło też blaszkę rozporową. Wkurwiony jestem że założyłem te shity na tył, miałem zostać przy metalicznych klockach ZEIT'a (z przodu miałem założone ZEIT'y które służą mi od tegorocznego Trophy i przetrwały też ten Kraków)
tyle zostało z klocków shitmano © adamuso

Nie udało mi się wepchnąć tłoczków do środka, chwilkę się z tym poszarpałem i odpuściłem. Rzuciłem hasło do bikerów na bufecie że mam do oddania klocki xtr, długo na chętnego nie musiałem czekać, oddałem. Wciągnąłem żelka, arbuza, bananka i pojechałem dalej. Ręka bolała coraz mocniej, przed jednym ze stromych podjazdów był stromy uskok na który trzeba było wnieść bika, zatrzymałem się przed nim zastanawiając się jak pokonać tą „przeszkodę”, zawodnik z Taurusa widząc mój problem zaproponował że wniesie mi bika na górę, serdecznie podziękowałem za proponowaną pomoc ale stwierdziłem że sam muszę się z tym uporać. Zacisnąłem zęby i wdrapałem się na górę. Nawet jakbym miał na plecach tego klamota zanieść to ukończę ten maraton.

Na moje szczęście zrobiło się łatwiej, sporo asfaltu więc nawet parę osób wyprzedziłem. Dopiero w okolicach ZOO znów musiałem człapać z buta. Na jednym z zakrętów stał Pocio z Herbapolu wskazując drogę, spytałem czy bez hampli zjadę, stwierdził że ten krótki zjazd bez problemów ale żebym dalej nie próbował, tak też zrobiłem. Nawet przy sportografie nie próbowałem kozaczyć, za to jakiś Pan na trekkingu zawziął się gdy zobaczył fotografa, niestety z wiadomym skutkiem.

Jak zobaczyłem tabliczkę z napisem 4km poczułem ulgę, wiedziałem że udało mi się dotrzeć do mety. Jeszcze tylko śmierdzące Błonia i jestem na mecie lol.

Na mecie czekają Rafał i Mateusz, zmarznięci czekali na mój powrót bo wiozłem kluczyki z samochodu. Ruszyłem w stronę myjki, spotykamy slecia, zadowolony z wyniku, gratki ziom! 35 open / 15 M3 krótko streszczam moje przygody i staję w kolejce do karchera. Staję w kolejce do myjek przeznaczonych dla zawodników dystansu giga, mało ludzi ale idzie jak krew z nosa. Chłopaki opowiadają że były kwachy na początku przy myjkach, jak ktoś zarządził dwie myjki dla giga to jakiś pieniacz się spienił i musiał interweniować sam prezes GG ;)
Matek poratował mnie korytem z bufetu, smakowało jak nigdy :D ale naprawdę smaczny był ten regener :) oby częściej.
Jak stałem to Jacek (JPbike) przyszedł chwilkę pogadać, też ładnie pojechał 42 open / 19 M3, gratulacje!
Stałem w kolejce chyba z 45 minut niektórzy to nawet chyba szprychy pojedyńczo myli :/ ja wiem że było sporo syfu ale to chyba nie pora żeby robić z bika cacuszko na handel, nówka nie śmigana.
Po spłukaniu syfu z bujaka poszedłem do auta gdzie cierpliwie czekali na mnie ziomy. Dostałem dreszczy z zimna od mokrych ciuchów, chłopaki musieli pomóc mi się rozebrać bo nie umiałem już ręki podnieść, gdyby nie Mati i kałuża to bym musiał wracać w startowych trzewikach bo klamry nie potrafiłem otworzyć ;)
Spakowaliśmy cały syf do autka i ruszyliśmy w drogę powrotną.
Wieczorkiem Matek podrzucił mi jeszcze smaczną pizzę na kolację :) zapiłem ją 4 bronkami dla znieczulenia, ale chyba dawka była zbyt mała bo nie zasnąłem z bólu do 3 rano, dopiero 2 ibupromy i godzina przed telewizorem pozwoliły na kilka godzin snu. Dzisiaj już jest lepiej, wszystko mnie napierdziela ale chyba już mniej niż wczoraj :D

Rafał i Mateusz dzięki za pomoc i cierpliwość.

podsumowanie

Jeszcze nigdy:
-tak długo nie jechałem ma wyścigu
-tak mocno się nie poobijałem na zawodach
-tak dużo strat sprzętowych po 100km ;)

ale dotarłem i jestem z tego dumny ;P

oficjalny wynik
97 open / 41 M3 07:33:18

jeszcze jedna znaleziona fota, czyli jednak nawet jak jest źle, sprawia mi to frajdę ;)


ps. mam nadzieję że za dwa tygodnie będę w stanie kontynuować przygodę z MTB Powerade Marathon, jeżeli nie to będę baaaaardzo rozczarowany :/]

kontuzja © adamuso


  • DST 70.50km
  • Teren 60.00km
  • Czas 06:30
  • VAVG 10.85km/h
  • VMAX 52.69km/h
  • HRavg 150 ( 78%)
  • Kalorie 4981kcal
  • Podjazdy 2590m
  • Sprzęt "S"kładak bujak
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powerade MTB Marathon – Krynica 2010

Sobota, 14 sierpnia 2010 · dodano: 15.08.2010 | Komentarze 8

Jak dla mnie bomba, super tereny, super trasa, ciężkie warunki więc i większa satysfakcja z ukończenia maratonu, tak jak lubię.


Niestety to nie był mój dzień, nieodpowiednie posiłki miały na to kluczowy wpływ. Zjadłem jakieś świństwa i przez początkowe kilkadziesiąt kilometrów nie potrafiłem dość do siebie, długo trwało przetrawienie tego shitu. Noga nie chciała kręcić, prawie czołgałem się po trasie. Gdyby było tak jak w Głuszycy, blisko mety, to chyba bym zszedł z trasy. Puściło mnie dopiero po trzecim bufecie, praktycznie od tego momentu zacząłem jechać na biku ;)


Kolejnym problemem była utrata czucia roweru, od maratonu w Głuszycy nie jeździłem w terenie i czułem się jakbym pierwszy raz siedział na góralu. Zero balansu, jeździłem po krzaczorach, zjeżdżałem ze ścieżek, wybierałem hardcorowe tory jazdy, dziwie się że nie orałem gleby, fuks.


Dystans giga
69 open / 24 M3
time 6:30:30

Jestem rozczarowany moim występem :(

profil trasy














grzecznie sprowadzam z Góry Parkowej ;)


po ptokach



  • DST 84.61km
  • Teren 80.00km
  • Czas 06:41
  • VAVG 12.66km/h
  • VMAX 60.22km/h
  • HRavg 152 ( 80%)
  • Kalorie 6309kcal
  • Podjazdy 3000m
  • Sprzęt "S"kładak bujak
  • Aktywność Jazda na rowerze

MTB POWERADE MARATHON - GŁUSZYCA 2010

Niedziela, 1 sierpnia 2010 · dodano: 02.08.2010 | Komentarze 9





czas 6:40:32 giga
73 open / 27 M3

Co tu dużo pisać kto był ten wie jak było, a kogo nie było ... niech żałuje ;)

później coś skrobnę bo uzupełniam teraz płyny ;P

edit

No i kolejna porcja górek zaliczona :)
Super maraton, trasa wycisnęła ze mnie siódme poty, no chyba że to przez te drinki z poprzedniego wieczora, przez dwie pierwsze godziny lało się ze mnie strumieniem.

Dzień przed Głuszycą zacząłem kombinować z ciśnieniem w amorze, nie był to może zbyt mądry pomysł bo na pierwszych zjazdach była panika, więc z buta z dół, potem już było lepiej a na koniec cieszyłem się jak dzieciak śmigając po kamerdolcach :D (ostatecznie władowałem do pozytywnej 110 a do negatywnej 100 przy moich 86kg i chyba tak już zostawię)

Na stadionie byliśmy dość wcześnie więc był czas na przywitanie się ze znajomymi,
przy okazji poznałem Izę - twardą zawodniczkę z Tarnowa

na starcie nie mogło zabraknąć twardych bikerów

Damian
Grzegorz z Piaseczna
Jacek
Krzysiek
Mariusz "Maniek" z PTR Dojlidy Białystok
Mariusz
Paweł - mega twardziel na slickach - big szacun za jazdę!
Wojtek z Gymnasiona

z teamu na giga jechaliśmy w pięciu

Adam
Grzegorz
Piotrek
Rafał
i ja

Do sektora wpakowałem się na 5 minut przed startem, chwilka gadki i śmigamy...

początek szerokim asfaltem, tempo bardzo spokojne, jadę blisko Damiana w zasięgu wzroku mam Piotrka i Mańka, skręcamy w prawo - trasa się zwęża a peleton się mocno rozciąga. Damian przyspiesza i znika w tłumie bikerów. Jadę swoje bo tętno 175 na budziku, za wysoko dla mnie ;) ale mnie nie przytyka jak na wcześniejszych maratonach więc jest jakaś poprawa. Znalazłem swoje miejsce w sznurku i jadę grzecznie jak wszyscy, Damian ma problemy z napędem i zostaje trochę w tyłu poprawiając ustawienia sprzętu, chyba mała tarcza z przodu robi problem, miałem podobnie w błotnym Złotym Stoku - tu na szczęście jest sucho więc Damian szybko dołącza do peletonu. Zaczynają się pierwsze techniczne fragmenty, na singlu mam kłopoty z jazdą amor mocno nurkuje i nie czuję tego, no to kapa - pomyślałem, wokół sporo lepszych zjazdowców więc robię miejsce i schodzę z buta. Przed kolejnym zjazdem blokuję amora na manetce i ... schodzę z buta :) ... kolejny udaje się zjechać, zobaczyłem że jechałem z odblokowaną rebą, to było zjazdowe przełamanie tego dnia :)
Na bufecie przy stadionie widzę Piotrka, kurcze nie pozwoliły mu na kontynuację jazdy, szkoda :(
Damian po bufecie mnie dogania, mówi że noga dzisiaj nie podaje - włącza dwójkę i tyle go widziałem :D
Dalej jadę z Mańkiem z PTR Dojlidy, na podjazdach mu odjeżdżam a na zjazdach, no cóż...Maniek nie korzysta z hamulców ;P próbowałem trzymać koło ale moja psycha nie wytrzymała ciśnienia ;) zjazdowo, pewnie jest na poziomie ścigaczy z czuba.

Na podjeździe (jeszcze przed pętlą na Wielką Sowę) sporo ludzi pcha rowery chociaż teren łatwy to jednak dystans, przewyższenia i temperatura zbiera swoje żniwo. Tutaj łapią mnie pierwsze mocniejsze kurcze, dojeżdżam do bufetu - po raz kolejny uzupełniam płyn w camelu, Maniek znów mnie łyka na zjeździe ale na asfalcie go doganiam i podjazd z płytami zaczynamy razem, tu to już jest sznurek pchaczy - sam miałem ochotę pospacerować ale w oddali zobaczyłem koszul z BS - sylwetka wskazywała na Jacka ale pewności nie miałem...goniłem do samej góry ale nie udało się dojechać do ziomka. Dopiero tuż za bufetem na kamienistym odcinku udało się Jacka dogonić. Byłem ujechany podjazdem więc stwierdziłem że pojadę sobie na kole, Jaca śmigał na hardtailu jak kozica między kamieniami a ja jak czołg na fulu pociskałem, w pewnym momencie złapał mnie kurcz w prawej łydce aż jęknąłem z bólu, na szczęście nie zrzucił mnie z siodła. Jacek miał mniej szczęścia bo po chwili kurcz w udzie kazał mu odpocząć chwilkę na poboczu.
Zjazd z sowy supcio, śmigałem po kamolach modląc się żeby koła i opony wytrzymały :D
Na kolejnym zjeździe spotkałem jeszcze jednego Jacka, miał problemy żołądkowe więc podziałkowałem się z nim taśmą życia, po chwili znów myknął mi Maniek i już do mety go nie dogoniłem.
Przed metą pogadałem jeszcze chwilkę z Izą jak po raz kolejny ciśliśmy rowery pod górkę.
Jeszcze jeden zjazd i meta :D

super było

....wyganiają mnie z roboty więc podsumowanie później ...teraz grill i TDP :D

stat4u