Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi AdAmUsO z miasteczka Katowice. Mam przejechane 66677.37 kilometrów w tym 12733.50 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 21.57 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy AdAmUsO.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Wyścigi SCS OSOZ Racing Team

Dystans całkowity:5392.46 km (w terenie 4159.00 km; 77.13%)
Czas w ruchu:357:20
Średnia prędkość:15.89 km/h
Maksymalna prędkość:67.75 km/h
Suma podjazdów:117454 m
Maks. tętno maksymalne:195 (102 %)
Maks. tętno średnie:169 (93 %)
Suma kalorii:285192 kcal
Liczba aktywności:82
Średnio na aktywność:69.13 km i 4h 21m
Więcej statystyk
  • DST 76.70km
  • Teren 60.00km
  • Czas 04:57
  • VAVG 15.49km/h
  • HRmax 170 ( 94%)
  • HRavg 152 ( 84%)
  • Kalorie 5345kcal
  • Podjazdy 2470m
  • Sprzęt taczkens
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powerade Volvo MTB Marathon - Istebna 2013

Sobota, 21 września 2013 · dodano: 26.09.2013 | Komentarze 5

no cóż, Istebna po raz kolejny mnie pokonała, to już chyba trzeci sezon z rzędu :/ ale się nie poddaję ;)

Miało być na zimowo, wszystkie prognozy były zgodne, w teorii ... w praktyce wyszło słoneczko, przygrzało i było wiosennie ;)

Ubrałem się tak, jakbym miał nockę na biku zaliczyć w górach ... dużo nie brakowało ;P

Po pierwszym podjeździe byłem już ugotowany, ale liczyłem że przyjdzie załamanie pogody i będzie gites.

Słonko bezlitośnie napierało, jechałem ze Sleciem, ziom stwierdził, żebym się przepakował na bufecie ale mój zryty beret nie pozwolił na pitstop.

A tu takie sztajfy na nas czekały


photo Tomasz Breś

Cierpiałem ale jechałem, szału nie było, tragedii też, pod górę noga podawała, na zjazdach opony trzymały.

Wytrzymałem w tym stanie do około 40km, za pseudo mostkiem

photo Tomasz Breś
jak wyskoczyliśmy na asfalt, stanąłem ... siku, szybkie przebranie i jadę dalej
ale wcale nie zrobiło się lepiej ;) after birds.

Chłopaki, których udało się wcześniej lekko odstawić, dojechali i poprawili, zostałem sam w lesie, ale trafiłem bufet :) na którym uzupełniłem co najmniej 0.7 l wody z gwinta ... kropla w morzu potrzeb :/

W tym momencie już nic nie mogło mi pomóc.

Pozostało przełączyć się z japońskiego trybu, jakotako, w tryb przetrwania, kajtameta extreme, a tu jeszcze Stożek do objechania ...

Na rozjeździe zostawiam plecak Tomkowi, Mateusz cyka mi fotę

photo Mateusz Maculewicz
i ruszam na pętle mini.

Początkowo jedzie się spoko, asfalt, lekko pod górkę, taczka wiezie.

Jak wjeżdżam w teren oglądam się za siebie, widać spory fragment trasy, do pokonania w kilka minut, żadnego zawodnika w zasięgu wzroku, tu całkowicie przełączam się w tryb przetrwania, młynkuję sobie cały Stożek, jakieś 40 minut, plecy zaczynają paskudnie boleć, z profilu pamiętam że po Stożku miało być do mety cały czas z górki ... niespodziewanka :)

Nie ma tak łatwo, trzeba zasuwać szutrami pod górę, tutaj dopada mnie giga kryzys, chyba efekt odwodnienia, zaczyna kręcić mi się w głowie, nogi już nawet z młynka nie chciały kręcić ... gdyby nie drwale, chwila odpoczynku i przeprawa przez bale drewna, to chyba bym stracił przytomność ;P

Ostatni bufet, tankuję do bidonu izo i ruszam, do mety jakieś 13km, mija mnie Arturro po awarii, trochę się podrywam do walki ale ziom powolutku się oddala, wpadamy na super singiel który był na Trophy, na końcu czeka nas przeprawa przez rzeczkę, zostaję po kolana w wodzie ;)

Ostatnie asfalty, łączymy się z trasą mega/giga, ciągnę na oparach, na korzonkach zostaję na drzewku a potem wjeżdżam w chaszcze ;P ... schodki z boczku i meta.

Żyję! :)

total time 05:04:40

open 27 | 11 M3








--------------------------------------------------------------------------------

Tym startem kończę sezon ścigowy w 2013r ... na podsumowanie i wyciąganie wniosków przyjdzie jeszcze czas, teraz uprawiam moją ulubioną dyscyplinę ... browaring :)

sezon kończę z kompletem startów w MTBM
nagrodzone 7 miejscem w M3 na giga - miła niespodzianka
i 3 miejscem teamowo na giga - spodziewałem się :] ale tutaj można nam pogratulować Ewy i Jacka :] Oni zebrali większość punktów.



coraz bliżej Bogdana ;P

  • DST 71.50km
  • Teren 65.00km
  • Czas 03:26
  • VAVG 20.83km/h
  • HRmax 167 ( 92%)
  • HRavg 156 ( 86%)
  • Kalorie 3837kcal
  • Podjazdy 1308m
  • Sprzęt taczkens
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bikemaraton 2013 - Polanica Zdrój

Sobota, 14 września 2013 · dodano: 16.09.2013 | Komentarze 5

przygotowania do finału w Istebnej trwają ... do ogarnięcia 4h treningu wszystkich cech motorycznych ... nie było lepszej opcji niż Grabek.

Moje ulubione warunki atmosferyczne na ściganie, więc w zajebistym humorze staję sobie w 3 sektorze, pogadałem sobie z chłopakami którzy śmigają mini, spore zaangażowanie, w bojowych nastrojach, nie przestraszyli się pogody, szacun :) tutaj nikt nie drwi z tego dystansu, na moje pytanie, dlaczego nie jeżdżą mega, stwierdzili zgodnie, że wolą pościgać się na mini, niż zdychać na mega :)

Start ...

Na początek podjazd jakieś 13 km trasy z podjazdem na raty, na pierwszym fragmencie mnie przytkało ale na drugim czułem się jak Bogdan wyprzedzając sznurki bikerów ;) szkoda że tak tylko u Grabka :/

W końcu dojechałem do Romka B. który startował z 2 sektora ... wtedy wiedziałem że to moje miejsce i trzeba zluzować łydę.

Romek dowala mi na każdym maratonie po kilkanaście minut, dzisiaj postanowiłem powalczyć i kontrolować sytuację do samego końca ... w końcu miałem przewagę sektora więc dojechanie wspólnie do mety stawiało mnie oczko wyżej w open.

Trasa bez szaleństw, dużo szutrów, jakiś błotny singiel się trafił, podjazd po tarce która skutecznie wybijała z rytmu, generalnie szybko ... za szybko na takie pagórki ... liczyłem na ponad 4h śmigania a tu zonk.

Noga podawała, bengaj nie dał rady na taką temperaturę i miałem duży dyskomfort w mięśniach nóg, zmarznięte kloce przez całą trasę, nie potrafiłem ich dogrzać chociaż starałem się pracować kadencją, trochę żałowałem że olałem nogawki, może było by lepiej.

Udało się wciągnąć batona i dwa żele, wodę z bidonu wylewałem na koniec ;)

W końcówce mocno telepało i łańcuch mi zblokowało, szarpałem się z 30 sekund, dobrze że w porę to zauważyłem bo mocniejsze depnięcie w pedały skończyło by się zdejmowaniem tylnego koła.

Dojeżdżam na metę, zadowolony że udało się równo przejechać cały dystans, nawet przed Romkiem ;) ale mogło by być troszkę dłużej, chciałem sprawdzić kiedy przyjdzie kryzys.















time 03:26:30
open 16 | 8 M3

  • DST 77.20km
  • Teren 75.00km
  • Czas 04:50
  • VAVG 15.97km/h
  • HRmax 176 ( 97%)
  • HRavg 159 ( 88%)
  • Kalorie 5435kcal
  • Podjazdy 2482m
  • Sprzęt taczkens
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powerade Volvo MTB Marathon - Wałbrzych 2013

Poniedziałek, 9 września 2013 · dodano: 09.09.2013 | Komentarze 1

kolejny start za nami...

Coś wisiało w powietrzu od samego rana ;) chyba to moja sprawka bo coś mnie pokręciło po śniadaniu i spędziłem kilka nerwowych chwil na kiblu. Pewnie to Ci emeryci co wymietli wszystko z talerzy a nam zostały jakieś nędzne okruchy i jajkownica ;)
Dobrze że start wyjątkowo o 10:30 miałem czas się jeszcze ogarnąć.
Z Rafałem i Marcinem zdecydowaliśmy się na poranną rozgrzewkę i pojechaliśmy na start na bikach, Ben straszył, że to w ciul daleko ... na szczęście było tylko daleko, gdyby było w ciul daleko, to nie dojechalibyśmy na czas ;)
Wyjszło jakieś 15km w 45 minut, w sam raz na rozgrzanie uda i załatwienie tablet antynapadowych u znachora.
Przy miasteczku dziwnie pustawo, na parkingach mało ludzi, brak kolejek przy kiblach ;) (byłem czujny) pogoda od kilku dni stabilna, spodziewałem się oblężenia "Mordoru" a tu dziwna cisza ...
Chłopaki z teamu nerwowo kręcili się po parkingu w oczekiwaniu na dostawę koksów bo Artur z Krzyśkiem mieli ze sobą, a błądzili gdzieś po Wałbrzychu, na szczęście zdążyli i każdy odebrał co mu się należało.

Pogadałem chwilkę z ziomalami z Wielkopolski - Jackiem, Mariuszem i Markiem, uśmiechnięci, wyluzowani :) fajnie że przyjechali pomęczyć się na golonie, liczę też na ich obecność w Istebnej.

Pakujemy się w sektory, chwilka gadki i ruszamy.

Zaczynam jazdę z pułapu 110hr, jakieś 30hr wyżej niż zwykle na starcie, samopoczucie ok więc nie panikuję, jadę swoje... po 5 minutach jestem już nad RCP i nie zapowiada się by była szansa trochę zbić tętno.
Zaczyna wyprzedzać mnie coraz większa liczba zawodników, Mariusz ruszył z kopyta, Jacek czujnie pomykał za nim. Ja postanowiłem trzymać się Wojtka, w Wiśle ładnie pocisnął, jego tempo mi odpowiadało, a że to przesympatyczny gość z którym zawsze można pogadać na maratonie, zamiast samotnie sapać, to skorzystałem z okazji i sporo kilometrów ujechaliśmy razem.

Pierwszy zjazd zapowiadał ciekawą traskę, niestety potem było już tylko gorzej, tylko kilka ciekawych fragmentów, większości nudne szutry, ogólnie kiszka.

Jechałem w eksperymentalnym ustawieniu pozycji w taczkensie, mostek na + i siodło o 0.5cm w dół, z mostka jestem zadowolony, wyprostowana pozycja ułatwia oddychanie ale czułem dyskomfort w prawym kolanie, więc muszę popracować jeszcze nad wysokością siodła.



Po godzinie jazdy przestało być miło i sympatycznie, zaczęły się problemy, po zjedzeniu kęsa batonika, po kilku minutach, zebrało mi się na pawia, co prawda nie wyskoczył ale ciągle był blisko, niemiłe uczucie.
Zastanawiałem się czy sobie nie ulżyć w cierpieniu, ale stwierdziłem że póki sam nie wyskoczy to lepiej nie pozbywać się resztek płynów z organizmu, zwłaszcza po porannych ekscesach, odwodnienie było realnym zagrożeniem a to mogło się tylko jednym skończyć, totalną bombą.

No ale jechać trzeba, opróżniłem bidon z wodą na przemian ze słodkim izo z bukłaka, zaczęło mnie mocno suszyć, piłem a nie mogłem zaspokoić pragnienia, dziwne uczucie, chyba kac ;) po sporej dawce płynów pocisło mnie na tym razem na pęcherz ... ja pierdziele, tak się nie da żyć ! a co dopiero jechać. Stwierdziłem że wyleje się na bufecie, i tak miałem stanąć zatankować, jak dojechałem, pędzikiem napełniłem bidon, camela, i co ? jajco ! zapomniałem się wyszczać ! jak wsiadłem na bika, to stwierdziłem, że wytrzymam do kolejnego pit stopu.
Znów duldałem wodę na przemian z izo, pragnienie nie odpuszczało, podjąłem próbę zjedzenia kolejnego kawałka batonika, na szczęście weszło ;) jest dobrze, po 30 minutach kolejny kęs, jest super ! power !!! jadymy !!! napieramy, odrabiamy straty !!!
Po kilku kilometrach, JEB, jak obuchem w łeb, a raczej w brzuch ...
Zaczęło mi kichy skręcać, tempo spadło z wolnego do żałosnego, do tego dopadł mnie przed rozjazdem Mateusz Zoń, lider dystansu Mega, taka sytuacja ... niech mnie ktoś dobije !!! mogłem o to poprosić Wojtka Stawarza, ale mu się spieszyło.

No i stało się ... po rozjeździe stanąłem total, przewiesiłem się przez kierę i cierpiałem dole, szukałem pretekstu żeby się wycofać, nie wiem po co, prędzej zjadą mnie nieprzytomnego na trasie, niż z dnf'em na mecie ;P ... no chyba że taczkens się wysypie, ale spece się nie psują ;)

Jak sobie tak wisiałem, to mnie Krzychu myknął, szybka analiza sytuacji, Jacek i Artur z przodu, Krzychu właśnie pojechał, jestem czwarty z teamu, z tyłu nikogo, ASE pojechało, generalka teamowa ! jeszcze tylko ten jeden raz! ... ruszyłem ...

Byle do bufetu...

piciu!!!!

Jest bufet, uratowany ... wale mineralkę z gwinta, nigdy z taką przyjemnością nie zrobiłem 0.7 ;) chłopaki napełniają bidon, foluje dodatkowo camela i jazda ... aha siku ! ... eeee już mi się nie chce :)

Powoli wracam do żywych, tempo powolutku wzrasta, dojeżdżam po raz kolejny do rozjazdu, pytam Kowala, ile do mety ? 11km ... chleje ciągle wodę, żarcie odpuściłem, jeden baton musi wystarczyć...



Coraz więcej zawodników na trasie, niestety tylko Mega, mykam Ose, który na mnie czekał ;P dzięki ziom, napieram mocno na pedały, jedzie się super! wpadam z impetem na nasyp i gnam po tłuczniu w kierunku mety, 3km do mety, ostrożnie ogarniam końcówkę żeby się głupio nie wyłożyć na koleinach, słit focia od Pawła z bikelife i szczęśliwy wpadam na metę, ja pierdole ale rzeź ! :) ekstremalnie tak jak lubię, szkoda że trasa taka nie była ;)

Wciągam makaron :) brzucho wporzo, paw se poszedł, siku odpuściło.
Robimy rozjazd z Marcinem na kwaterę, kluczyka do pokoju nie było, więc uprawialiśmy browaring na ławingu w oczekiwaniu na resztę ekipy :)

Generalka teamowa ogarnięta ! trzeci plac zaklepany, w Istebnej świętujemy :)

No i jak tu nie kochać MTB ? ;)


pikaczu, musiałem resetnąć w trakcie bo się czujnik pogubił ;)


aha staty
time 04:55:09
open 35 | 17 M3

  • DST 59.70km
  • Teren 40.00km
  • Czas 04:03
  • VAVG 14.74km/h
  • HRmax 174 ( 96%)
  • HRavg 155 ( 86%)
  • Kalorie 4515kcal
  • Podjazdy 2432m
  • Sprzęt taczkens
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bikemaraton 2013 - Wisła

Sobota, 31 sierpnia 2013 · dodano: 02.09.2013 | Komentarze 4

"Wisła - Bike Maraton treningowo - lub pętla beskidzka na szosie do 4h"
wybór był raczej prosty, jakoś do polskiej szosy nie potrafię się przekonać i zawsze wybiorę opcję - szybkie szutry na taczkensie ;P ... nawet u Grabka jest to bezpieczniejsza opcja, ale trochę strachu było...

No i co tam ?
Samopoczucie nie najlepsze, coś mnie w żołądku kręciło przed startem i zastanawiałem się czy nie skończę w krzaczorach ze spuszczonymi gaciami i dużymi oczami, wypiłem przed startem izo które dostałem na uphilu, zgerowało czy co ? ;) profilaktycznie zapodałem tablete "antynapadową" na szczęście pomogło ...

Trochę pokręciłem się za Bogdanem ;) na rozgrzewce i wlazłem do sektora, prażąc się w słoneczku przez 15 minut, szybko zleciało na pogaduchach z Marcinem.

No i start, jak to na BM ... tłoczno, próbuję się w tym odnaleźć, pomaga mi w tym Marcin który sprawnie przeciska się w peletonie torując mi drogę ;) mój gregario ;P

Z BM jest tak że puszczają wszystkich na raz, dystans do pokonania wybierasz w zależności od samopoczucia !? jak nie jesteś tego świadomy to możesz "popłynąć" puszczając się za jakimś wymiataczem z mini, ja już niejedną bombę zaliczyłem więc słuchałem głosu mojego serca a że ochoczo sobie śpiewało to i miło się jechało :P

Miło może i było ale tętno zdecydowanie za wysoko, jak dla mnie, chociaż odczuwalny wysiłek w normie.

Na pierwszych zjazdach już na szczęście luźniej, wyprzedziło mnie kilku wymiataczy ale bezpiecznie.

Po pierwszym rozjeździe od razu ostra sztajfa, co prawda pod asfalcie i płytach ale uda piekły.

Na górze bufet, kubek z wodą zaliczony.

Na Grabową kawałek z buta ... w sumie na cały maraton dużo nie łaziłem, jeszcze 2 razy kawałek na Beskidek (chyba) resztę przepchnąłem z większym lub mniejszym stękaniem ;) a było co przepychać !

Zjazdy szybkie a zatem niebezpieczne, parę fragmentów po luźnych kamolach, mojej ulubionej, Beskidzkiej nawierzchni, tym razem nie poszalałem sobie :( ważniejsze było dla mnie, żeby kapcia nie złapać. Udało się, ale hample się gotowały aż klamki puchły :/ bleeeee

Na rozjeździe na giga łapały mnie już kurcze, w sumie dawno nie miałem, spinało mi konkretnie uda ale że czas był mizerny względem założonego treningu więc pojechałem na te giga.

Tu dopiero były pustki ;) jechałem za dwoma zawodnikami z BRUBECK KETTLER TEAM tempo mieliśmy podobnie żałosne, zastanawiałem się czy w ogóle podołam podjechać po raz kolejny te ścianki ale z nóżki na nóżkę i jakoś poszło...

W końcówce zmotywował mnie jeszcze do wysiłku Tomek z COLEX RACING TEAM i po 4h melduję się na mecie.

Trening ogarnięty na piątkę :)

time 04:06:04
open 22 | 10 M3
w nagrodę spadłem do 3 sektora ;]

aaaa nieeeee... w nagrodę trafiłem na "rozkładówkę" :P
o tu
żółte tym razem przyciągało obiektywy bo kilka fotek OSOZ trafiło na top shotach ;)


bikelife.pl


bikelife.pl


















wystąpiłem nawet w reklamie ;P




i w pizdu wylądował ;)

pikaczu

Teraz pora na Wałbrzych w MTBM ... mam nadzieję że prognozy się zmienią bo na razie zapowiadają 30 stopni ... tylko nie to !!!!

  • DST 33.00km
  • Czas 01:58
  • VAVG 16.78km/h
  • HRmax 175 ( 97%)
  • HRavg 120 ( 66%)
  • Sprzęt taczkens
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Uphill Równica

Sobota, 24 sierpnia 2013 · dodano: 26.08.2013 | Komentarze 2

w rozpisce było więc pojechałem, trochę szkoda paliwa na taką imprezę ale brakuje mi intensywnych jazd więc z ochotą pojechałem przepalić zawory.
Po zameldowaniu się z biurze zawodów, odebraniu numera, znaleźliśmy dogodne miejsce do zaparkowania na tyłach marketu, mój start 10:45 ... jakieś 2h na rozgrzewkę ;)
Poskładałem taczkę i ruszyłem pobujać się po Ustroniu, trochę pokrążyłem po śmieszkach i przypadkiem trafiłem na start zawodów ;)
Balony nadmuchane wzorowo, jak u Czesia, full profeska, przekroczyłem linię startu i rozpocząłem rekonesans trasy.
Daleko nie ujechałem a już znajoma twarz w zasięgu wzroku :) kolega Kuba z kolegą Dominikiem (miło było poznać)
żartowałem że wpadłem po fotkę bo akurat chłopaki cykali i nawet się załapałem :)
Chwilka gadki i jedziemy zapoznać się z podjazdem, ja w sumie na rozgrzewkę a chłopaki po 80km dojazdu to chyba żeby nie zmarznąć ;) szacun! niejeden by już rzucił rowerem w krzaki, po takiej trasce, a chłopaki ze spokojem czekają na start :) no ale, takie podjazdy, to Oni wciągają nosem na śniadanie ;)

Zrobiłem trasę do wypłaszczenia, zjechałem na start, pojechałem na siku i moja godzina wybiła ... odliczanko, słit focia od Kuby i jadę ... tętno po pierwszym kilometrze na czerwonym, już wiem że będzie bardzo bolało. Nie zakwasiłem się odpowiednio przed startem i teraz boleśnie odczuwałem tego skutki, po 5 minutach hiperwentylacja, miałem ochotę zejść z bika, po 10 minutach cały się poplułem, miałem ochotę wrzucić na młynek, po 15 minutach, obtarłem gębę, wpadłem we właściwy rytm, po 22 minutach wpadłem zziajany na kreskę ;)

Nażarłem się arbuza, zapiłem izo i poczekałem na Michała, wykręcił zajebisty czas 17:11 i wywalczył 2 miejsce na tych zawodach i w generalce, gratki i szacun, Mariusz Kozak zdeklasował wszystkich czasem 15:51.

Postanowiłem zjechać na dół bo zaczęło mi pizgać, numerki szybko zaczęły mknąć po górę, zabrałem aparat od Kasi i zaczaiłem się na chłopaków żeby pstryknąć im fotki, akurat trafiłem na zaciemniony fragment trasy i w pośpiechu nie zdążyłem ustawić aparatu, z fotek wyszło ... niewiele ... sorry Panowie. Po minach chłopaków na podjeździe wyglądało że wzięli to sobie na luźno, ja się mocno spiąłem a Kuba i tak mnie objechał, gratki :]... no ale nie przyjechałem po wynik tylko w poszukiwaniu zagubionej formy, mam nadzieję że kawałem jej znalazłem :) zobaczymy wkrótce.

jedynie udało się ich złapać na mecie :)













dzięki Kuba i Dominik za towarzystwo, do następnego! :)

  • DST 64.80km
  • Teren 60.00km
  • Czas 05:10
  • VAVG 12.54km/h
  • HRmax 166 ( 92%)
  • HRavg 145 ( 80%)
  • Kalorie 5152kcal
  • Podjazdy 2477m
  • Sprzęt taczkens
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powerade Volvo MTB Marathon - Korbielów 2013

Sobota, 10 sierpnia 2013 · dodano: 14.08.2013 | Komentarze 7

piękny maraton, esencja mtb, było wszystko co mnie w tym sporcie kręci, satysfakcja z ukończenia ogromna, było naprawdę ciężko.
Zdawałem sobie sprawę że moja dyspozycja nie jest najlepsza, samopoczucie też z dupy ale lubię wyzwania i przełamywanie własnych słabości, musiałem jechać i sprawdzić na własnej skórze czy połączenie - pogoda + trasa = pure mtb
nie zawiodłem się :]


foto by bikelife

Na starcie info "trasa giga zmodyfikowana" tym razem czeka nas do pokonania pętla mega + pętla mini, troszkę dołująca opcja bo trzeba znany fragment trasy, pokonać dwa razy, w moim przypadku fatalnie to wpływa na psyche, zawsze wolę jechać w nieznane. Dodatkowo organizator wprowadził limit wjazdu na dodatkową pętle mini, akurat tą informację zbagatelizowałem, ponieważ założony limit 3h45m wydawał się, nawet w takich warunkach, bardzo bezpieczny i w zasięgu większości doświadczonych bikerów. Ewentualnej awarii w ogóle nie brałem pod uwagę, przecież mam speca, wszyscy wiedzą, że spece się nie psują ;P

Śniadaniowy eksperyment wychodzi mi bokiem na starcie, zgaga gigant, w sumie pasująca do dystansu.

Ruszamy, lekko mży, 13 stopni, jazda z górki, po asfalcie dodatkowo odbiera resztki ciepła z mięśni po marnej próbie przedstartowej rozgrzewki.

Na szczęście szybko zaczyna się podjazd, początkowo asfaltem, by po paru kilometrach odbić w teren, racząc zawodników, stromym, terenowym podjazdem.

Wszyscy próbują walczyć, znam ten podjazd, od razu walę z buta żeby nie marnować energii i tak bym nie wjechał... wjechał to w całości, na giga, chyba tylko Bogdan...

Ciekawa sytuacja, jeden z zawodników orientuje się że nie przykręcił śrubki od klocków, i panduje na trasie (Pan da, Pan da) z ciekawością przysłuchuję się nieudanym próbom wyżebrania imbusa z zadyszanego peletonu, dziwnym trafem ;) nikt nie posiadał podstawowego niezbędnika maratonowego ;P w sumie też miałem ochotę go ukarać, zbywając krótkim "nie, nie mam qwa jebanego, niezbędnika, który każdy pierdolony biker, zapuszający się w góry, powinien mieć obowiązkowo przytwierdzony do zadu, bo może, owy, przepraszam, ów pierdolnik, pomóc, jego leniwe dupsko na szlaku, uratować" ... dętki i pompki pewnie też nie miał, po co dźwigać, przecież jest tylu "frajerów" na trasie, którzy mają i oddają potrzebującym ...

"Tak, mam, jak wejdziemy na górkę to Ci pożyczę" (wszystkiego najlepszego :P) ... niech ktoś mnie zgłosi do nagrody fair play ;P

W kieszonkach tylko żele, dwa endurasy i dwa carbosnacki, w camelu i bidonie tylko woda, a nie mam w zwyczaju korzystania z bufetów, już sam nie wiem co sobie przed tym startem wkręciłem do łba, pewnie chciałem przeżyć coś ekstremalnego.

Mówisz i masz ...

Na pierwszym podjeździe jechało się nawet swobodnie i lekko, jak spłynąłem w swoją część peletonu zrobiło się sporo wolnego miejsca, nie trzeba rzeźbić tylko jechać swoje. Pomimo znośnych warunków, wysłużony sezonem sprzęt, kilku zawodników zawiódł (urwana link przerzutki, pęknięty bębenek) a moja taczka wiozła dalej ;) muszę przyznać że XT Shadow RD+ to genialna konstrukcja, wystarczy przestawić plastikową wajche i na wysłużonym osprzęcie, żadnego chainsucka przez caluśki maraton :)


foto by bikelife

Na pierwszym kamienistym zjeździe, troszkę przesadzam i po chwili słyszę dobiegający z tylnego koła charakterystyczny świst ulatniającego się powietrza- no pięknie!- po chwili jednak wszystko ucichło, czyżby zero flats, świeżo wlany dzień przed maratonem dał radę ? resztę zjazdu pokonałem ostrożnie, na wypłaszczeniu oblukałem koło nie zatrzymując się, miałem wrażenie że opona lekko zmiękła ale skoro dało się jechać, to jechałem dalej, zadowolony że nie muszę się babrać w zakładanie dętkacza.
Na kolejnych kamerdolcach już dawałem ostro po hamplach i starałem się wybierać optymalniejszy tor jazdy, jeszcze ze dwa razy dobiłem rawką ale capitany wytrzymały.

Na zjazdach udało się w końcu kogoś dogonić, od razu lepiej się jechało, minęliśmy służby ratunkowe opatrujące jakiegoś nieszczęśnika który zaliczył bolesne przyziemienie, oj było gdzie wylatać przez kierownik.

Zjazdy szybko się kończą, wpadamy na asfalt, jest nas czterech, dwóch z nich spina łydy i swobodnie mi odjeżdżają, po wjeździe w teren jeszcze ich widzę w oddali ale nie mam już z czego jechać ... to 3h jazdy, żarcie się kończy, w bukłaku susza a bufetu nie widać, kiepsko. Za sobą widzę zbliżającego się zawodnika z ASE Team, w drużynówce rywalizujemy bezpośrednio o 3 miejsce więc staram się walczyć i utrzymywać przewagę, przez kilkanaście minut daję radę z przodu jechać ale podjazd nie chce się skończyć i kolega mnie w końcu dojeżdża. Próbowałem jeszcze utrzymać koło ale szybko zrezygnowałem, tempo było dla mnie za mocne, liczyłem że na trudniejszych fragmentach dam radę coś nadrobić, nawet udało się jeszcze do niego dojechać ale stwierdziłem że ryzyko gleby jest zbyt duże a na kolejnym podjeździe i tak mi odjedzie, wolałem odpuścić.

W końcu dojeżdżam do bufetu, Slec i Greg sprawnie zaopatrzyli mnie w żela i banana, dziękówa, mogłem skusić się jeszcze na bidon ale przestałem już chyba jarzyć, byłem tylko skupiony na dojechaniu do mety.


foto by bikelife

Banan dał mały zastrzyk energii, wystarczyło na pół podjazdu, potem znów załączył się muł, byle do przodu. Było raźniej bo jechałem już w towarzystwie zawodników z dystansu mini, tempo miałem jeszcze trochę lepsze od nich, więc obierałem sobie kolejne cele do wyprzedzenia, bardzo mi to pomagało, skupiony na tej zabawie dojechałem w końcu do rozjazdu.

Znów samotność gigowca :/

Pętla mini okazała dość wymagająca, zastanawiałem się ile osób przyglebiło na tych zjazdach, jestem pewien że śliskie poprzeczne belki, ukarały boleśnie co po niektórych śmiałków i ostudziły nieco ich zapał. Mnie już parę razy taka beleczka wywinęła, więc 100% koncentracji i udało się bezpiecznie wszystko objechać.

Kolejna wizyta na bufecie zakończyła się fiaskiem, chłopaki akurat byli czymś zajęci a ja nie miałem najmniejszej ochoty się zatrzymywać, zdążyłem jedynie pozdrowić ich międzynarodowym gestem przyjaźni ;P

Ostatni podjazd dnia, doganiam Wojtasa który urwał przerzutkę, zmajstrował sobie singla i pomykał do mety, pogadaliśmy sobie dłuższą chwilkę ale w końcu mnie zostawił bo mnie totalnie odcięło. Szukałem już jakiegoś wygodnego kamienia przy trasie żeby spocząć na chwilkę ale chora ambicja nie pozwoliła stanąć tylko pchała mnie do przodu. Kilku mijanych megowców było w podobnym stanie, próbowałem ich częstować Sledziowym żelem na którego już nie miałem ochoty, nikt się nie skusił, każdy rozgrywał tę bitwę po swojemu.

Uczepiłem się w końcu szybszego megowca i pilnowałem jego koła do samej kreski, ktoś mnie tam jeszcze wyprzedził na ostatnim zjeździe po kamolach z gigowców ale nawet nie zareagowałem.

Solidnie wyczerpany dojeżdżam do mety, mogę napisać że był to dla mnie najcięższy maraton w tym roku, dałem radę chociaż były chwile zwątpienia.
Szkoda tylko że satysfakcja i radość szybko przerodziła się w rozgoryczenie ale to już zupełnie inna historia.


foto by bikelife


pikaczu

open 27 / 12 M3 05:20:07

  • DST 66.10km
  • Teren 55.00km
  • Czas 03:54
  • VAVG 16.95km/h
  • HRmax 176 ( 97%)
  • HRavg 127 ( 70%)
  • Kalorie 3499kcal
  • Podjazdy 1679m
  • Sprzęt taczkens
  • Aktywność Jazda na rowerze

Istebna

Niedziela, 4 sierpnia 2013 · dodano: 05.08.2013 | Komentarze 0

uphill Tyniok - tym razem zdążyłem się zapisać ;)


w tym roku jeszcze się tak nie wentylowałem ;) co prawda zdechłem w połowie ale takiego przepalenia było mi trzeba :)

do dekoracji było trochę czasu więc wykorzystaliśmy go badając okolicę



jak widać wszyscy zadowoleni :)

po odebraniu pucharków, poszły dziki w żołędzie ;)


wjeżdżali


łatali




butowali




handlowali wodą na szlaku ;)



super dzionek :)

  • DST 73.40km
  • Teren 70.00km
  • Czas 05:28
  • VAVG 13.43km/h
  • HRmax 167 ( 92%)
  • HRavg 146 ( 81%)
  • Kalorie 5499kcal
  • Podjazdy 2628m
  • Sprzęt taczkens
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powerade Volvo MTB Marathon - Piwniczna 2013 - open34/17M3 - forma jebła ;) ledwo dojechałem do mety

Sobota, 13 lipca 2013 · dodano: 29.07.2013 | Komentarze 0



  • DST 67.80km
  • Teren 50.00km
  • Czas 04:49
  • VAVG 14.08km/h
  • HRmax 169 ( 93%)
  • HRavg 154 ( 85%)
  • Kalorie 5291kcal
  • Podjazdy 2376m
  • Sprzęt taczkens
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powerade Volvo MTB Marathon - Karpacz 2013

Sobota, 15 czerwca 2013 · dodano: 18.06.2013 | Komentarze 5

po etapówce wziąłem sobie luźno temat Karpacza bo trochę za bardzo się po trophy wyluzowałem ;P no ale jechać trzeba, żeby trochę techniki liznąć, na razie idzie mi ta nauka jak po grudzie.

Przed startem już jechałem na malkontenta, powodem była temperatura, w taką pogodę to ja lubię pod parasolkiem z zimnym jasnym, a nie kicać jak koziołek po kamerdolcach.

Przywitałem się ziomalami, zrobiłem krótką rozgrzewkę i stanąłem w sektorze, już po tętnie wiedziałem że to nie mój dzień.

Asfaltowy początek pozwolił zrobić trochę luzu przed pierwszym technicznym zjazdem, pokręciłem trochę większą kadencją niż zwykle, jadąc 100-200m za Sleciem i Arturem.

Nawet szybko poszło



wpadając w teren z asfaltu miałem trochę miejsca z tyłu i przodu żeby spokojnie ogarnąć zjeździk.



Po kilku chwilach widzę na poboczu Artura, chyba kapeć - co za lipa, pechulec już na początku wyścigu :(

Na dole łapię Slecia który wyglądał jakby miał się zaraz obalić, twierdzi że kiepsko się czuje i rozważa możliwość wycofania się z wyścigu, faktycznie kiepsko wyglądał :(

No to zrobiła się wielka kapa gumisiów, dwóch odpadło, czterech zostało, a gdzie tam koniec wyścigu ? generalka teamowa zagrożona.

Na szczęście Piotr się ogarnął, dojechał do nas jeszcze Tomek i zaczęły się pierwsze kamerdolce, telepie się za chłopakami ale kiepsko to idzie, odjeżdżają, po chwili widzę jak Tomek schodzi z roweru, urwany hak ... na szczęście ma zapas ale trochę czasu straci na wymiance.

Toczę się dalej, rok temu na bujaku było lepiej niż teraz na taczce, na moje szczęście oesy nie trwają zbyt długo więc można lamić bez utraty kilkunastu pozycji po zejściu z bika.

Tu się stoczyć, tam się odepchnąć, byle do przodu, jakoś pewniej się jednak czuję w Beskidach ;)







Pod koniec tego zjazdu zobaczyłem Filipa który siedział na kamieniu i trzymał się za ramie, ten widok ostudził do końca mój zjazdowy zapał, Fil to przecież znakomity zjazdowiec ale w takim terenie wystarczy jeden błąd i sezon skończony :[


Na szczęście zrobiło się łatwiej i nawet ja dawałem miejscami radę, przynajmniej do chwili gdy próbowałem pokonać próg na stromym, błotnym zjeździku, za progiem okazało się trochę grząsko i była kepa w krzaczory, jakoś niefartownie upadłem i zwichąłem mały palec w lewej ręce, napierdziela mnie do teraz, no ale mógł się przecież złamać, to by było dopiero kiepsko ;P

Były też słoneczne podjazdy ;P



i błotniste zjazdy



Noga do 3h jakoś kręciła, dojechałem do Brzózki seniora, któremu też dzisiaj nie szło na zjazdach, ale w górę jechał jak czołg i w końcu odjechał.

Najgorszy dla mnie fragment to zjazd z dwóch mostów, tam w ogóle sobie nie radziłem, nie wiem ile razy spadłem tam z bika, tam nastąpiła eskalacja flustracji, kurwowałem sobie cały ten odcinek, zły na siebie, że nie potrafię paru kamyków płynnie przejechać :/

Czas płynął, sił ubywało, tętno nie spadało, znudziłem się rzeźbieniem po tej trasie, odechciało mnie się jechać, zatrzymałem się nawet na bufecie, nażreć się owoców i łyknąć żela darmoszkę. Śledzik mnie dopadł z Kamilem nawet nie próbowałem powalczyć żeby pojechać z nimi, zaczął się asfaltowy podjazd w kierunku Chomontowej, masakra jakaś ! przepychałem z nogi na nogę, było mi tak ciepło że chciałem się wrypać do strumyka ... pewnie woda była przyjemnie chłodna.

Ocknąłem się na zjeździe łącznikiem do autostrady na Chomontową, nawet fajny koncek ale i tak sporo z buta, na końcu mijam wkurwionego Slecia jak wkładał dętkacza w oponę.

Szutrem było już nieco lepiej podjeżdżać niż asfaltem, chwilowo odżyłem.

Żeby nie było sielanki w końcówce to zaczęły łapać mnie kurcze w udach, o dziwo nie zrzuciły mnie z bika, trochę z nimi powalczyłem, tłukąc je piąchą i odpuściły ;)

Na koniec pierdolnąłem w drzewo





i pojechałem na browar ... tz najpierw na metę a potem na browar :)



pikaczu

official time 04:56:04
open 40/131 M3 17/49

za rok przyjeżdżam do Karpacza i obiecuję że będę się dobrze bawił :P

  • DST 44.60km
  • Teren 40.00km
  • Czas 03:02
  • VAVG 14.70km/h
  • VMAX 49.80km/h
  • HRmax 157 ( 87%)
  • HRavg 138 ( 76%)
  • Kalorie 2812kcal
  • Podjazdy 1671m
  • Sprzęt taczkens
  • Aktywność Jazda na rowerze

Beskidy MTB Trophy 2013 - etap 4 - Klimczok

Niedziela, 2 czerwca 2013 · dodano: 03.06.2013 | Komentarze 2



official time 03:12:22
open 72/325
M3 29/138
DNF 2
DNS 5

FINISHER 2013 :]

General
official time 17:47:26
open 52/314
M3 16/134
DNF 114
Finisher 314/428

stat4u